Dominik Nykiel i Rafał Kaplita dyskutują o filmie "Sicario"
Rafał Kaplita: Mam nieodparte wrażenie, że bardzo podobnie widzimy ten film i bardzo podobnie byśmy go ocenili, pomimo że wymieniliśmy się raptem strzępkiem poglądów. Żeby było śmieszniej, mam przeczucie, że dojdziemy do tego samego punktu widzenia z początkowo różnych nastawień. Ja oczekiwałem arcydzieła (po tym, jak zobaczyłem wcześniejszy „Labirynt”), Ty, po opiniach wielu, liczyłeś niespodziewanie na przynajmniej dobry film. Jak to ostatecznie jest? Co sądzisz o „Sicario”?
Dominik Nykiel: Ostatecznie to nie rozczarowałem się. Tym bardziej, że w zasadzie szedłem na film w ciemno, zachęcony przez Ciebie i wszystkie pozytywne opinie, o których mi mówiłeś wcześniej. Czuję, że zobaczyłem kawał dobrego kina spod znaku thrillera sensacyjnego, które trzyma w napięciu i niepewności od samego początku do samego końca.
RK: O tak, ta niepewność, którą przywołujesz, ma tutaj nawet dwa wymiary. W jednym względzie nie jesteśmy pewni, co się zaraz wydarzy, w drugim względzie nie mamy do końca pewności, co się w ogóle dzieje! Jesteśmy trochę jak Emily Blunt – wrzuceni w wir wydarzeń, w których niejako sami, bez podpowiedzi, mamy się połapać, a jeśli nie, to jedynie biernie obserwować.
DN: I to mnie w tym filmie chyba intryguje najbardziej. Bo przecież widz najczęściej oczekuje, że historia, którą ogląda w kinie, będzie dla niego jasna i czytelna. A tu zamierzona niepewność i dezorientacja. Sam czułem jakiś drobny dyskomfort przez zdecydowaną większą część filmu, że nie wiem, o co chodzi. Co nie przeszkadzało mi zaangażować się w akcję i poddawać się temu, co działo się na ekranie. A na ekranie działo się dużo. Ostatecznie też oceniam ten zabieg na plus - i to wielki. Natomiast czy dla przeciętnego/masowego widza, który jest przyzwyczajony do - nazwę to - "typowego" kina sensacyjnego, w którym wiadomo, kto jest ten dobry, a kto jest ten zły, i wszystko jest klarowne jak woda destylowana, taka niepewność i dezorientacja jest dobra?
RK: Wiesz, nikt nie powiedział, że my nie jesteśmy również tego typu widzami. Większość filmów, które oglądamy, to zazwyczaj te, które ogląda widz masowy. To raz. Dwa, miejsca, w jakich oglądamy filmy, to również te, gdzie znajdziemy takiego widza. „Sicario” był na ekranach kin, w których w salach sąsiednich wyświetlano „Króla życia” i „Więźnia Labiryntu”. Jakby nie patrzeć – filmy dla mas. Filmy, na które sami się wybraliśmy, albo wybieramy. Odpowiem więc z punktu widzenia widza masowego: twórczość Denisa Villeneuve’a zaczyna mi coraz bardziej przypominać filmy Davida Finchera, a ten, jak dla mnie, jest wzorowym opowiadaczem historii. W jego filmach zawsze o COŚ chodzi, wcale nie są sztampowe, a jednak ogląda się je jednym duszkiem, bez zbędnego wysilania się. Fincher jest twórcą, którego docenia krytyka, ale i publiczność. Wierzę więc, że widz masowy, kimkolwiek ostatecznie jest, będzie oglądał „Sicario” z dużą dozą zadowolenia, no i dreszczu.
DN: Masz rację. Jednak Fincher to już jest wyrobione nazwisko i na niego ludzie pójdą pewnie nawet w ciemno, wiedząc, że to ten człowiek, który zrobił pamiętne "Siedem", czy ostatnimi czasy "Dziewczynę z tatuażem". Chociaż, powiem Ci, że chwilami naprawdę zastanawiam się, czy to faktycznie tak funkcjonuje, że masowy widz, czy jak go tam nazywać, kieruje się nazwiskiem reżysera, czy po prostu idzie do kina na film, do którego zwiastun mu się spodobał lub po prostu gdzieś o nim usłyszał. W każdym razie mam wrażenie, że "Sicario" (a ostatecznie i jego reżyser) na obecną chwilę nie jest filmem, którego tytuł coś ludziom mówi. Wielokrotnie mówiłem znajomym o tym filmie, polecając go, a oni dopytywali: "Jaki film?". Dlatego patrzę na "Sicario" jak na dzieło "niszowe", które jest takim dziełem-duchem w kinowym repertuarze. Parafrazując klasyka Kochanowskiego: Jest, a jakoby go nie było.
RK: Twoje słowa podkreślają suche statystyki. Film zbiera bardzo wysokie oceny, a jednak w zestawieniach box office słabo. Kosztował 30 milionów, a zarobił jak dotąd ¼ tej sumy, co każe przypuszczać, że, niestety, nie zwróci się. Jednak na pytanie: dlaczego tak się dzieje, nie potrafię już odpowiedzieć. Wracając jednak do samego filmu: jest w nim wszystko, co powinno posiadać tego typu kino: efektowna akcja, choćby w scenach wjazdu konwoju do meksykańskiego miasta, czy sceny akcji z widokiem przez termowizjer; dreszcz emocji, np. w scenie duszenia głównej bohaterki, sfilmowanej tak, że nawet bracia Coen by się jej nie powstydzili (nawiązuję tu do „To nie jest kraj dla starych ludzi”); refleksja w świetnej, prawie finałowej scenie, kiedy tytułowy Sicario spotyka się z oprawcą swojej rodziny. Nie mogę tylko jednej rzeczy zrozumieć. Otóż, mówi się, że film opowiada o kobiecie, której moralność zostaje wystawiona na próbę. Zastanawiam się, w którym miejscu? Zastanawiam się, czy to w ogóle o to tu chodzi?
DN: W zasadzie, to nasza bohaterka jest wystawiona na próbę moralności przez cały film. Tylko że o tym nie wie, bo jest zdezorientowania i przerażona jak diabli. I w ogóle zachowuje się, jakby nie wiedziała, co się wokół niej dzieje; jakby – momentami - nie była twardą agentką, która wcześniej przecież dowodziła oddziałem szturmującym. A kiedy już się dowiedziała, to znaczy, kiedy przejrzała na oczy, to było już za późno… Została postawiona przed tzw. faktem dokonanym. I nie miała już wyboru. Chociaż w sumie to miała, ale skończyłoby się to dla niej tragicznie.
RK: No więc gdzie jest tu miejsce na jakąkolwiek próbę moralności, jeśli działasz pod presją strachu i szantażu? Jakby mi przystawili gnata do skroni, to powiedziałbym nawet, że Hitler jest moim guru.
DN: A jednak jest to jakaś forma moralności. Bo przecież są ludzie, którzy mogliby się poświęcić. W imię, jak to się mówi, wyżej sprawy. Ale ta nasza bohaterka, nawet gdyby nie miała przystawionej spluwy do skroni, to widziała, że w miejscu, w którym się znalazła, nic nie jest czarno-białe. I tak naprawdę to nie wiadomo, którzy ostatecznie to są ci dobrzy, a którzy ci źli. I ona to dostrzegła. Co więcej, powiedziano jej, że tylko w taki sposób jak działają tutaj, są w stanie dotrzeć do jądra problemu.
RK: Pamiętam, że jak wychodziliśmy z kina, to wpadła nam do głowy myśl, że gdyby tej bohaterki w filmie w ogóle nie było, to tak naprawdę niewiele by się zmieniło. Historia przeleciałaby sobie do końca mimo jej obecności, bo tak naprawdę na nic nie miała jedna kobiecina wpływu. Teraz do głowy przychodzi mi inna myśl: a może to właśnie o to chodzi? Może to jest po części film o ludzkiej bezradności. O jednostce i systemie, na który nie masz wpływu.
DN: Tę uwagę poczyniliśmy w żarcie, ale kolejny raz wychodzi na to, że w każdym żarcie jest ziarnko prawdy. Trzeba przy tym wziąć pod uwagę, że bohaterka filmu była na obczyźnie, ona w sumie niewiele mogła. Owszem, próbowała, walczyła, ale w zderzeniu z machiną, w którą wpadła, okazała się być ze słaba. I też ją to wszystko przerosło, bo zobaczyła, jak bardzo może zatrzeć się granica między moralnością a niemoralnością. A najgorsze, że to wszystko z czym się zetknęła, a z czym się nie zgadzała, było w imię prawa.
RK: Fakt, że nasza Emily to nie „Brudny Harry”, ale to chyba też znamienne i dla tego filmu i dla współczesnego kina policyjnego w ogóle, że nie ma już w nim powoli miejsca na postacie, którymi zachwycaliśmy się choćby w latach 70. Wtedy był Harry Callahan, był Frank Bullit i Jimmy „Popeye” Doyle. Oni potrafili w pojedynkę rozsadzić system. Jak się nie udawało, to walnęli odznaką o biurko przełożonego i brali sprawy w swoje ręce. Ja wiem, że to była wówczas lekka fantazja, którą łykaliśmy jak kluski, ale jednak istniał wtedy jakiś duch możliwości. Teraz jakby z góry wiadomo, że system jest za mocny i nie ma z nim w pojedynkę szans. Szanse ma inny system.
Wspomniałeś wcześniej o „prawie”. W „Sicario” nie ma czegoś takiego jak „prawo” rozumiane na zasadzie przestrzegania zasad konstytucji. Jest prawo mafii i jest prawo służb policyjnych, ale – zauważmy – czym one się od siebie różnią? Praktycznie niczym. Mają te same sposoby, dążą do tych samych celów (kontrola terenu). Mają w głębokim poważaniu wspominaną przez nas moralność. I to jest w tym filmie najbardziej uderzające – ten obraz dwóch, zdawać by się mogło różnych środowisk, które powinny się znajdować po przeciwnych stronach barykady, a tak naprawdę przenikają się w każdym calu. Kwestia tylko tego, które z nich jest w danym momencie silniejsze albo bardziej przebiegłe.
DN: I dlatego właśnie, wracając do tej wcześniejszej kwestii, że film się nie zwróci, to ja to widzę dwojako: Po pierwsze, „Sicario” jest ambitnym i świetnie zrobionym thrillerem sensacyjnym, który nie ma należytej promocji, o którym ludzie dowiadują się drogą szeptaną; z rekomendacji znajomych, którzy go obejrzeli i zrobił na nich wrażenie. A że ciągle jeszcze mało widziało ten film, to się nie zwraca. Po drugie, „Sicario” jest za ambitnym thrillerem sensacyjnym, który nie sprawdza się na wspomnianym już przeze mnie widzu masowym, jak go określiłem, który woli jasną, prostą i klarowną fabułę, w której wiadomo, kto jest ten dobry, a kto jest ten zły. A tego w „Sicario” nie ma…
Portal resinet.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy i wypowiedzi zamieszczanych przez internautów. Osoby zamieszczające wypowiedzi naruszające prawo lub prawem chronione dobra osób trzecich mogą ponieść z tego tytułu odpowiedzialność karną lub cywilną.
Drogi użytkowniku! Trafiłeś na archiwalną wersję działu kinowego. Filmowe newsy, bieżący repertuar kin oraz filmotekę znajdziesz w nowej odsłonie serwisu.