Rafał Kaplita: Jak myślisz, w czym tkwi magnetyzm „Hobbita”? W końcu tak wielu zapragnęło go zobaczyć.
Dominik Nykiel: Byliśmy więc jednymi z wielu. Natomiast ten magnetyzm, o którym wspominasz, myślę, że wynika z dwóch rzeczy: pierwsza to ta, że jest to kolejna (po 8 latach) filmowa adaptacja prozy Tolkiena; zaś druga, że po raz kolejny wziął się za nią Peter Jackson, który przenosząc wcześniej na ekran trylogię "Władcy Pierścieni", dokonał czegoś, co się nikomu wcześniej nie udało - nie z takim skutkiem. Co oznacza, że jego trzyczęściowe dzieło na stałe wpisało się już nie tylko w historię kinematografii, ale również w nasze popkulturowe życie.
Rafał Kaplita: Czyli stawiasz na nazwiska, dobrze. To powiedz mi w takim razie, co z ludźmi, którzy „Władcą Pierścieni” się do końca nie zachwycali, a Tolkiena, po prostu, nie znają? Znam wielu, którzy poszli na „Hobbita”, wcześniej go nie przeczytawszy.
DN: Ale znali, jeśli nie literackiego, to przynajmniej filmowego „Władcę Pierścieni”, i szli na coś, co wiedzieli, jak zostało zrobione i w ogóle, z czym to się je. Na tym właśnie polega, między innymi, popkultura, o której wspomniałem. I nawet jeśli się nie zachwycili trylogią według Jacksona (w końcu jeszcze się taki nie urodził, co by wszystkim dogodził), to i tak na tle repertuarowych propozycji „Hobbit” jest tytułem, którego nie sposób ominąć.
RK: Mówisz, że jeśli nawet ktoś nie czytał Tolkiena, to i tak, dzięki Jacksonowi, wie, czym pachnie filmowy „Hobbit”. No ale właśnie – czym on tak naprawdę pachnie? Bo, szczerze mówiąc, nawet moje własne argumenty mi nie wystarczają do tego, aby wiedzieć, dlaczego, niejako z automatu, przypisałem go do kategorii „musisz zobaczyć”.
DN: Bo może jesteś wielkim fanem fantasy i nawet o tym nie wiesz?!? A może wiedziałeś, że „Hobbit” pachnie epickością, rozmachem i kinem na wysokim poziomie, które ma szansę oczarować nie tylko ciało (oczy), ale i umysł?
RK: Oj, już tak nie czarujmy z tym czarowaniem umysłu. To przecież film jak inne, zrobiony z większą niż zwykle pompą, ale posiadający i wady. Fanem fantasy nigdy nie byłem i szczerze mówiąc, i tym razem film zostawia we mnie pewne wątpliwości. Po pierwsze, zastanawiam się, czy gdyby nakręcił go Guillermo Del Toro, a Gandalfa zagrał Sean Connery, jak było to planowane, to czy jego premiera ciekawiłaby w równym stopniu? Po drugie, czy tak wielka więź z „Władcą…” nie stawia „Hobbita” w jego cieniu, albo inaczej – jako dziecię „Władcy…”? Szczerze mówiąc, zastanawiając się nad tym filmem, myślałem o „Władcy…”, a to chyba działa na niekorzyść „Hobbita”. W końcu, po trzecie, tak jak pierwsza trylogia Jacksona była naszpikowana wydarzeniami i postaciami, tak czy „Hobbit” nie jest nazbyt rozwleczony? Trwający trzy godziny film tak naprawdę opowiada historię, którą można by opowiedzieć w kilku zdaniach.
DN: Może właśnie dlatego też Jackson nie zaczął filmowej przygody z Tolkienem od „Hobbita”. Bo jest on o wiele „spokojniejszy” i mniej efektowny. W końcu to „tylko” wprowadzenie do wielkiej trylogii, jaką jest „Władca Pierścieni”. Powiem Ci, że chociaż „Hobbita” bardzo dobrze mi się oglądało, i nawet nie odczułem tych prawie trzech godzin, to jednak miałem podobne odczucie do Twojego: że to największe dzieło już zobaczyliśmy i że nic nowego już nie zobaczymy. Ale z drugiej strony ciężko mi sobie wyobrazić, żeby „Hobbita” miał zrobić ktoś inny niż Jackson, bo wtedy to pewnie byłby zupełnie inny film. Ale czy lepszy , czy gorszy, tego nie wiem… Po prostu byłby inny.
RK: Skoro spokojniejsza i mniej efektowna, to czy w ogóle można mówić o jako takiej epickości, którą wcześniej przywołałeś? Na dobrą sprawę nie ma tu wielowątkowości. Owszem, historia „odskakuje” co raz w przeszłość, jednak tylko po to, by uczynić bardziej klarownymi bieżące wydarzenia. W zasadzie nie ma tu także wielu wyraźnych bohaterów. Drużyna składająca się z czternastu postaci jest praktycznie w większości anonimowa. Owszem, wszyscy zostają nam przedstawieni, jednak rozwinięte zostają tylko trzy postacie. A i tak czasem nie do końca, jak Gandalf. Innymi słowy, wielkie, rozdmuchane dzieło ma tak naprawdę cechy utworu wiele spokojniejszego, „mniejszego”. I to da się wyczuć, pomimo często wartkiej akcji, ujęć z lotu ptaka, podniosłej muzyki, niczym w wielkiego formatu przygodówkach.
DN: I właśnie dlatego nie wyobrażałem sobie, żeby „Hobbita” mógł zrobić ktoś inny. Bo Jackson ma niesamowitą filmową wyobraźnię i tę – jak wspomniałem – „nieefektowną” powieść potrafił przerobić na wzór „Władcy…”. Wszystko tu jest wielkie, rozległe i rozbudowane. Nawet jeśli przy wnikliwszym oglądzie, jaki Ty uczyniłeś, takim się już nie wydaje. Ale stąd ta „epickość” w moim odczuciu. I podoba mi się też to w „Hobbicie”, że pomimo upływu lat od „Władcy…” jest zrobiony całkowicie w jego „duchu”. Bez dodatkowego udziwniania, eksperymentowania i nowatorstwa. Chociaż efekty specjalne zdążyły pójść naprzód. Nie tylko sposób filmowania i muzyka są takie same, ale również kolorystyka obrazu. I myślę, że dokładnie tego oczekiwali ci, którym spodobała się trylogia według Jacksona.
RK: A jednak jest tu pewna nowość, którą komentuje się głośno, bo „Hobbit”, jako pierwszy film w historii, został nakręcony przy niespotykanym dotąd klatkażu! 48 klatek na sekundę powodować ma lepszą płynność obrazu, a także, podobno, lepszy efekt 3D. Tego jednak nie
udało nam się zobaczyć.
DN: Nie udało, bo nie jesteśmy amatorami 3D. Ale nic straconego. W końcu przed nami jeszcze dwie części „Hobbita”, ponieważ Jackson jedną – przeciętnych rozmiarów - powieść rozpisał na trzy filmowe - i pewnie też prawie trzygodzinne - części. Może na którąś z nich założymy trójwymiarowe okulary i w pełni zobaczymy, co przygotował dla nas reżyser.
Portal resinet.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy i wypowiedzi zamieszczanych przez internautów. Osoby zamieszczające wypowiedzi naruszające prawo lub prawem chronione dobra osób trzecich mogą ponieść z tego tytułu odpowiedzialność karną lub cywilną.
Drogi użytkowniku! Trafiłeś na archiwalną wersję działu kinowego. Filmowe newsy, bieżący repertuar kin oraz filmotekę znajdziesz w nowej odsłonie serwisu.