Dominik Nykiel: Na "Bogów" spadł deszcz nagród na 39. Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni - w tym nagroda dla najlepszego filmu. Gdzie nie popatrzeć wszędzie pojawiają się entuzjastyczne opinie na jego temat i na temat popisowej roli Tomasz Kota. Sam jestem pod wielkim wrażeniem "Bogów" i - co najważniejsze - moje oczekiwania zostały spełnione. Ale po wyjściu z kina uświadomiłem sobie kwestię, o której nikt nie mówi i nigdzie nie pisze. A mianowicie, że odbiór tego filmu, a w zasadzie to osoby, o której on opowiada, jest i będzie uzależniony od wieku widzów. Do takich wniosków doszedłem, gdy zraz po wyjściu z kina usłyszałem, jak jedna starsza pani mówi w emocjach do drugiej starszej pani takie oto słowa (zapisałem je sobie w telefonie): "Idiota, narkoman, rockendrolowiec. Po tym filmie Religa u mnie stracił". To daje do myślenia. Wygląda więc na to, że dla osób pamiętających profesora Religę i jego dokonania "Bogowie" będą brutalnym zderzeniem z wyobrażeniem i mitem. Natomiast pojawia się pytanie, kim on jest i będzie dla tych, którzy albo w ogóle go nie kojarzą, albo kojarzą, ale owe skojarzenia nie budzą w nich żadnych emocji?
Rafał Kaplita: Wiesz… Zawsze uważałem, że odbiór filmów przez starsze pokolenie charakteryzuje się tym, że przywiązuje ono bardzo dużą wagę do treści, do jej poprawności, do, częstokroć, zgodności z prawdą historyczną. Dla tych ludzi ważne są ideały i czasem nieważne jest to, jakimi środkami jest zrobiony film, tylko to, co chce pokazać i przekazać. Młodsze, np. współczesne pokolenie ma - myślę - dokładnie odwrotnie, tj. często nie liczy się zbytnio treść, lecz efekt, oprawa. Jeśli młodych interesują wartości, to też inne niż starszych. Wierzę więc, że starsi z „Bogów” wyłuskają tę dawną historię i to do niej się będą odnosić podczas oceny filmu, młodsi natomiast prawdopodobnie skupią się na efektowności tych wydarzeń i efektywności tego człowieka. Bardzo podobnie było zresztą z „Jackiem Strongiem”. Jedni szli na niego, bo to o Kuklińskim, drudzy szukali w nim dobrego filmu sensacyjnego. Jeśli chodzi o mnie, to zawsze staram się być w takich momentach gdzieś pośrodku i gdzieś pośrodku również szukać. Najlepiej sensu.
DN: Wiele osób w tym kraju zawdzięcza sporo Relidze i budzi on dobre skojarzenia. Ale mam wrażenie dopiero teraz, kiedy jest znowu o nim głośno, dochodzi do zderzenia mitu z rzeczywistością, czyli tego, o czym już wspomniałem. Bo "Bogowie" pokazują profesora takim, jaki był: bezkompromisowy, uparty, a przy tym choleryk, który klął jak szewc, a nie lekarz, i palił jak lokomotywa. W dodatku był człowiekiem, który zaniedbywał żonę, nie liczył się z innymi, a nade wszystko, jeśli chodzi o ludzkie życie, "bawił się" w tytułowego Boga. Można przy tym powiedzieć, że był człowiekiem, któremu brakowało w tym, co robił, pokory. Na co dobitnie wskazuje jeden dialog i niejedna scena w tym filmie. Co nie dla każdego jest do zaakceptowania.
RK: Myślę, że warto tu też zaznaczyć, że się mylił, co w przypadku tak poważnego tematu jak debiutancki przeszczep serca, brzmi potwornie groźnie. A już prawdziwym fenomenem tego filmu jest to, że opisuje on znajomych i współpracowników bohatera, jako ludzi niegłupich, żeby nie powiedzieć mądrzejszych od niego. Tu nie ma relacji „boski” Religa i głupi świat, który go nie rozumie. Dylematy, jakie w tej historii się pojawiają, nie są więc sztuczne. Kiedy dwóch ludzi się kłóci, spiera o tak ważne tematy, to oboje mają tu w jakimś stopniu rację. Z jednej więc strony można powiedzieć, że Religa został tu pokazany w dziennym świetle, bez upiększeń, jako specyficzny zapaleniec bez zaplecza możliwości organizacyjnych, z drugiej prawdopodobnie tylko taki wariat mógł w tamtym czasie doprowadzić do tak przełomowych chwil. Był zresztą kiedyś taki film „Bogowie muszą być szaleni”. Co prawda nie ten temat i przekaz, ale o coś podobnego chodzi.
DN: Twórcy filmu przed premierą od samego początku mówili, że nie zamierzają wystawić profesorowi pomnika; że chcą go pokazać takiego z krwi i kości. I trzeba przyznać, że pewnie gdyby nie Tomasz Kot, którego nie każdy potrafił wyobrazić sobie go w tej roli, to by się nie udało. Jak myślisz, z czego więc wynikają u niektórych te mieszane uczucia po wyjściu z kina? Bo po rozmowach ze znajomymi wiem, że takie odczucia się pojawiają. Czy właśnie z tych etycznych dylematów? A może chodzi o coś zupełnie innego?
RK: Szczerze mówiąc – nie wiem. Wrażeniami z filmu podzieliłem się tylko z żoną, ale tu byliśmy praktycznie zgodni. Zgodni w ocenie, że jest to dobrze zrobiony polski film, że miejscami mocno czerpie z kina amerykańskiego, szczególnie w kwestii jego budowy dramaturgicznej, że Tomasz Kot w swojej roli jest iście rewelacyjny, oraz to, co już powiedzieliśmy, czyli, że postać Religi w tym filmie nie była idealna, ale kierowały nią dobre intencje, więc siłą rzeczy powinna być przez widza rozgrzeszona i zaakceptowana. Być może jednak ludziom nie spodobał się sposób, w jaki zostały pokazane zabiegi operacyjne i sposób obchodzenia się z ludzkim ciałem. Nie każdy z nas jest chirurgiem i widok Religi palącego papierosa, który piłą rozcina człowiekowi klatkę piersiową, a następnie dosłownie babrze się w ludzkich flakach, coś przebiera, wkłada z powrotem do środka, jakby szukał czegoś w koszu na śmieci, mogą budzić obrzydzenie albo po prostu odruch jakiegoś wewnętrznego sprzeciwu. Dla nas taka operacja to jak święta chwila, w której ważą się losy ludzkiego życia, a dla bohatera tego filmu, to jak czysta matematyka. Myślę, że sposób, w jaki zostały pokazane operacje, może budzić emocje. Również te negatywne. Zresztą doskonale czuje to reżyser, który w pewnym momencie pokazuje scenę, w której wydaje nam się, że oglądamy kolejny zabieg, a tu nagle bach! Odjazd kamery i widzimy, że Tomasz Kot kroi wątróbkę na patelnię. Do podsmażenia z cebulką.
DN: Moja koleżanka po obejrzeniu filmu powiedziała, że przeraziło ją to, że uświadomiła sobie, chociaż funkcjonowała w tamtych czasach, w jakich warunkach wtedy odbywały się operacje i jak to wszystko wyglądało z medycznego punktu widzenia. Jaka była przepaść pomiędzy tym, co u nas a tym, co na Zachodzie w tym czasie. Tym samy jest to zawoalowany komplement w stronę twórców, którym perfekcyjnie udało się odtworzyć warunki i klimat tamtych czasów – czasów komunistycznych.
Mnie z kolei, kiedy tak rozmawiamy o filmie, postać Religii i przedstawione w filmie sytuacje przywodzą na myśl „Zbrodnię i karę” Dostojewskiego. To w tej powieści Rodion Raskolnikow omawia swój artykuł, w którym poruszył kwestię wybitnych jednostek i tego, ile im wolno, by urzeczywistnić swoje idee mogące przysłużyć się ogółowi. I jak tak patrzę na ten film i coraz więcej dowiaduję się o profesorze Relidze, to myślę sobie, że był on wybitną i odważną jednostką, która może i bawiła się w Boga, przekraczając przy tym granice etyki, by posunąć naprzód poziom medycyny w Polsce, ale właśnie gdyby nie takie jednostki nie byłoby postępu - w tej czy innej dziedzinie. Ale to też kwestia dyskusyjna. Natomiast w tym miejscu od razu zaznaczę, że sam nie jestem osobą, która popiera ślepą gonitwę za postępem i nowoczesnością.
RK: A skoro już mowa o postępie, to myślisz, że można by w tym miejscu powiedzieć, że polskie kino zaczęło wykraczać poza pewne granice, jak bohater "Bogów"? Film Palkowskiego korzysta ze schematów amerykańskich, w wielu momentach. Niedawne "Miasto 44" Komasy ma efekty specjalne na poziomie światowym, a dobrze wiemy, że to zawsze była bolączka polskich filmów. Myślisz, że to dobra tendencja, że zaczynają pojawiać się filmy, które bazują na zachodnich wzorcach?
DN: Oczywiście, że tak. Bo jak uczyć się, to tylko od najlepszych. Ale nie za zasadzie „małpowania”, tylko właśnie czerpania z tych najlepszych realizatorsko-technicznych wzorców. I pora najwyższa przestać mówić, że polskie kino – delikatnie mówiąc – jest kiepskie. Nieraz słyszałem i ciągle słyszę od kogoś, że nie ogląda polskich filmów, bo są polskie. To smutne i dołujące. A my przecież mamy naprawdę porządnych twórców, którzy robią porządne kino. Tyle że nie zawsze to porządne kino jest kinem rozreklamowanym. Weźmy na przykład taki film „Erratum” z 2010 roku, również z Tomaszem Kotem. Mało kto o nim słyszał, chociaż był już w telewizji, na przykład przy okazji cyklu „Kocham kino”. A to przecież wspaniały film. Weźmy taki „Wymyk” z Robertem Więckiewiczem – film, który jest prawie nieznany, a porusza do żywego i daje do myślenia. Takich filmów i twórców, (jak na przykład Smarzowski, Kolski, Piekorz, Jakimowski, Kędzierzawska) jest wielu. I na szczęście coraz więcej takich filmów pojawia się w kinach i jest o nich coraz głośniej. Pora przełamać ten być może wewnętrzny impas i uwierzyć, że polskie kino może być na najwyższym poziomie. Co nie znaczy, że po drodze nie zdarzą się jakieś „Ciacha”, „Last minuty”, czy „Kac Wawy”. Ale wtedy już będziemy umieli odróżnić polskiego gniota od polskiej perełki.
RK: Takie "Ciacha", niestety, zdarzają się wszędzie. Zastanawiam się jeszcze w tym miejscu, który z filmów wystawimy do walki o Oscara? Myślisz, że będą to "Bogowie" czy jednak postawi się na "Idę"?
DN: Obawiam się, że jednak będzie to "Ida", która za granicą robi niezrozumiałą dla mnie furorę.
RK: Myślę, że polskiemu kinu potrzebny jest sukces w postaci jakiejś ważnej, zagranicznej nagrody. Być może wtedy uda się dostrzec, że, jak zresztą powiedziałeś, z Polskim kinem nie jest aż tak źle. "Bogowie" są tego całkiem niezłym przykładem.
Portal resinet.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy i wypowiedzi zamieszczanych przez internautów. Osoby zamieszczające wypowiedzi naruszające prawo lub prawem chronione dobra osób trzecich mogą ponieść z tego tytułu odpowiedzialność karną lub cywilną.
Drogi użytkowniku! Trafiłeś na archiwalną wersję działu kinowego. Filmowe newsy, bieżący repertuar kin oraz filmotekę znajdziesz w nowej odsłonie serwisu.