Dominik Nykiel: O mały włos a przeoczyłbym ten film. Po pierwsze, ma angielski i tajemniczo brzmiący tytuł, który zamiast przyciągać to trochę odstrasza swoim nicniemówieniem. A po drugie, pojawił się niezauważalnie jak duch. Nie widziałem ani jednego zwiastuna, ani jednego plakatu. Nic, co by mnie poinformowało o jego istnieniu. Jakby wydawał się nieistotny albo przynajmniej mało ciekawy. A tu idziemy do kina, oglądamy film i dostajemy dwugodzinną historię, która elektryzuje od samego początku do samego końca.
Rafał Kaplita: No ja tak zupełnie w ciemno na ten film jednak nie szedłem. Więcej powiem! Spośród filmów, które wytypowałem sobie w kwietniu do obejrzenia, ten był tym najważniejszym. Z kilku drobnych powodów. Po pierwsze, lubię dreszczowce science fiction, po drugie, cenię sobie J.J. Abramsa, który tutaj czuwał nad projektem, a po trzecie, w końcu zrodziło mi się w głowie skojarzenie z "Misery", który bardzo pozytywnie oceniam. Zawiązanie akcji w obu filmach jest zresztą niemal identyczne. Różnica jest tylko taka, że w "Misery" to kobieta "ratuje" poturbowanego w wypadku mężczyznę, a tutaj młodą kobietę przygarnia pod swoją specyficzną strzechę John Goodman.
DN: Ta "specyficzna strzecha" to nic innego jak bardzo przemyślanie wykonany schron, który znajduje się pod domem na jednej z amerykańskich farm. A bunkier ten służy jako schronienie przeciwko skażeniu do jakiego niby doszło na Ziemi, o którym informuje nas właśnie bohater grany przez Goodmana. I trzeba tutaj dodać, że podobnie jak Annie Wilkes, bohaterka wspomnianego przez Ciebie "Misery", bohater Goodmana nie należy do największych przyjemniaczków. Dlatego mówienie, że "przygarnia" on naszą bohaterkę, która uległa wypadkowi, jest sporym eufemizmem.
RK: Ale nie do końca. Całą sytuację bardzo trudno ocenić. I w tym też tkwi znaczna siła tej historii. Nie wiadomo bowiem, czy kobieta jest więziona przez psychopatę, czy człowiek faktycznie uratował ją przed śmiercią na powierzchni ziemi. Na początku myślisz, że zakuł ją w kajdany, więc zaraz pewnie zamorduje albo zgwałci, tymczasem po chwili zaczynasz myśleć, że w sumie to jest w jakimś stopniu rozsądne, bo jeśli kobieta wyjdzie na powierzchnię to (przy założeniu, że powietrze jest skażone) wszyscy umrą. Zarówno ona, jak i on.
DN: W ogóle to powiedziałbym, że ten film co rusz zaskakuje swoimi rozwiązaniami i wymyka się przewidywaniom. Bo już myślałem, że ten i ten jest tym i tym, albo że dalej będzie tak i tak, a tu się okazywało zupełnie inaczej. I tak jest - co powtórzę raz jeszcze - od samego początku do samego końca. Nie możemy tutaj za wiele zdradzać fabuły, by nie psuć seansu tym, którzy jeszcze filmu nie widzieli. W każdym razie skoro mówimy o skojarzeniach i podobieństwach, to powiem Ci, że od samego początku, oglądając ten film, miałem przed oczami tegoroczny i oscarowy "Pokój". Nawet główna bohaterka, która tutaj chwilami jest jak MacGyver, nieco przypominała mi wizualnie tę z "Pokoju", którą gra Brie Larson.
RK: Jeśli mam się zagłębiać w kobiece klimaty, to nasza bohaterka podobała mi się dużo bardziej niż Brie Larson i raczej bym ich też nie porównywał, choć to oczywiście kwestia gustu. Ale jeśli jesteśmy w temacie porównań, to uważam że ten film doskonale odzwierciedla lęki zimnowojenne i fantastycznie koresponduje z tematem kina sf lat 50.XX wieku, który krążył wokół broni nuklearnej i związanej z nią obcych oraz potworów. Nawet ta farma, to stały element kina tamtych lat.
DN: Może i tak, ale kwestie, jakie podejmuje ten film, dzisiaj są również aktualne. Może i nawet bardziej, bo rozlewa się to na wiele dziedzin sztuki. Zauważ, że co rusz w filmach, serialach i literaturze poruszane są kwestie rządowych spisków (tu mam na myśli szczególnie najnowszy sezon serialu "Z archiwum X", który powrócił po latach) i przede wszystkim nuklearnej zagłady, przez co oglądamy postapokaliptyczną wizję świata. Ale tutaj zwróciłbym uwagę na jeszcze jedną kwestię. Jest to kolejny film, chociażby po wspomnianym „Pokoju”, który pokazuje ludzi uwięzionych na niewielkiej powierzchni, którzy muszą jakoś poradzić sobie z przetrwaniem. I to jest bardzo ciekawe z filmowego punktu widzenia. Bo przecież "Cloverfield..." rozgrywa się przez prawie dwie godziny tak naprawdę w jednym schronie, który wygląda niczym przytulne mieszkanko.
RK: No tak, ale nie ma co tu na siłę raz kolejny wywoływać tego „Pokoju”, który stanowi inny rodzaj kina i generalnie ma trochę inne założenia. Trzeba jednak zauważyć, że konwencja thrillera bardzo często korzysta z ciasnych, zamkniętych powierzchni, w końcu bardzo często chodzi w nim o porwanie, przetrzymywanie, próby ucieczki. Wcale nie jest też tak, że niewielka powierzchnia ogranicza twórców i sprawia, że film jest nudny, wszak mieliśmy już film, którego akcja rozgrywała się w grobie i raczej nie było w nim powodów do nudy.
DN: Czy też w budce telefonicznej ("Telefon") lub tajemniczym sześcianie ("Cube"). I o dziwo najczęściej wypada to nieźle, a nawet bardzo dobrze. Wracając zaś do samego filmu, to, że nie ma mowy o nudzie, jest między innymi zasługą naprawdę dobrego, przemyślanego scenariusza, sprawnej reżyserii, dobrych zdjęć, rewelacyjnej i sugestywnej muzyki, która wywołuje niepokój, oraz samych aktorów. Przede wszystkim samego Goodmana, który potrafi być i wesoły, luzacki czy też "misiowaty", i przerażający - jak tutaj. Patrząc na niego, nie wiemy, czy jest paranoikiem, który węszy wszędzie spiskowe teorie, czy też twardym, zapobiegliwym facetem, który myśli racjonalnie.
RK: No tak, Goodman jest jednym z jaśniejszych elementów tego filmów. Przede wszystkim kreuje tu postać bardzo dwuznaczną, co z kolei idealnie współgra z właśnie dwuznaczną historią. Zresztą jego postać ma też umiejętnie skonstruowane dialogi. Zauważ sam początek filmu. Dziewczyna budzi się w jakiejś celi, przykuta do ściany. Jest w szoku. Wchodzi Goodman. Zakładając, że jest postacią pozytywną i faktycznie uratował jej życie mógłby koło nie usiąść, uspokoić, powiedzieć co się stało, jak to widzi, dlaczego ją przykuł i tak dalej. Tymczasem on wtedy, jak i przez cały film mówi i odpowiada dość zdawkowo na zasadzie: Uratowałem cię, nie masz do kogo wracać, powinnaś być wdzięczna… Koniec. Tyle tego. No i nie wiadomo co myśleć.
DN: A najlepsze w tej postaci i tej roli jest to, że ona idealnie współgra z zakończeniem filmu, którego też oczywiście tu nie zdradzimy. Ale mimo wszystko chciałbym Cię zapytać, co sądzisz o takim zakończeniu? Bo dla mnie z jednej strony jest zaskakujące, z drugiej strony śmieszne, a z trzeciej idealnie komponuje się z całą historią.
RK: Oj, trudno mówić o TAKIM zakończeniu, nie chcąc zdradzać zbyt wielu szczegółów. Na pewno zaskakujące jest to, że zakończenie zmienia tutaj całkowicie oblicze filmu, coś na zasadzie: oglądasz komedię, a wychodzi ci ostatecznie łzawy dramat. Choć może akurat nie tak drastycznie. Czy jest śmiesznie? Nie wiem, na pewno jaskrawo. Z drugiej strony w jakimś stopniu takiego obrotu spraw należy się w tym filmie spodziewać. Jeśli idziesz do kina na film science-fiction, a przez większość czasu oglądasz rasowy thriller, to gdzieś ten element fikcyjny musi się w końcu pojawiać. Tutaj twórcy czekają z tym aż do samego finału i to znów wcale nie wychodzi filmowi na złe, bo raz kolejny wywraca jego obraz do góry nogami. Patrzysz i myślisz – a jednak to tak! Zresztą, niezależnie od finału i tak będę bardzo pobłażliwy w stosunku do „Cloverfield…”. Już dawno bowiem nie zdarzyło mi się zerwać z zaskoczenia w fotelu kinowym.
Portal resinet.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy i wypowiedzi zamieszczanych przez internautów. Osoby zamieszczające wypowiedzi naruszające prawo lub prawem chronione dobra osób trzecich mogą ponieść z tego tytułu odpowiedzialność karną lub cywilną.
Drogi użytkowniku! Trafiłeś na archiwalną wersję działu kinowego. Filmowe newsy, bieżący repertuar kin oraz filmotekę znajdziesz w nowej odsłonie serwisu.