Dominik Nykiel: Rafale, „Faceci w czerni” – wielki przebój lat 90. dołączył właśnie do całego panteonu filmowych trylogii. To dobrze czy źle?
Rafał Kaplita: A czy trylogia daje jakieś przywileje?
DN: Przywileje to może nie, ale na pewno świadczy o powodzeniu serii, która może być lepsza lub gorsza. I pewnie też do czegoś zobowiązuje.
RK: O powodzeniu serii moglibyśmy mówić, gdyby kolejne części produkowano z częstotliwością Bondów albo Batmanów, tymczasem trzecia część "MiB" wychodzi po dziesięciu latach od ukazania się poprzedniej. Mówiłbym tu więc bardziej o poszukiwaniu tematu, na którym można by jeszcze zarobić. Znasz to powiedzenie... Z braku laku...
DN: … dobry kit… No właśnie. Oglądaliśmy ten film razem i mam wrażenie, że chyba obaj czekaliśmy na jego koniec.
RK: No właśnie, jakość tego filmu podkreśla moją teorię na temat jego produkcji. Mianowicie trzecia część „facetów w czarnych gajerach” nie jest już powiewem świeżości wśród filmów sf, nie jest też zbytnio błyskotliwa, a co najważniejsze, brakuje jej dwóch podstawowych cech, jakie miały części poprzednie. Zgadnij jakich.
DN: Lekkości i poczucia humoru?
RK: Lekkość tu jest. Powiedziałbym, że ten film jest wręcz za lekki, bo praktycznie w ogóle nie angażuje. Ale chodzi tu o coś innego. Humor – tak, trafiłeś. Biorę do ręki ulotkę promującą i co widzę! Nikt nie kryje, że jest to komedia, cały marketing o tym bębni. Tymczasem komedii tu nie ma. Żadnej. To raz. Dwa, to to, co w poprzednich „Facetach…” urzekało mnie najmocniej, czyli zaskoczenie. Takie przemieszanie ludzi i kosmitów, którzy wyglądają jak ludzie, sprawiało, że człowiek oglądał film w niepewności, bo nie wiedział kto jest kto; kto jest „swój”, a kto „nieswój” i się kamufluje, i w każdej chwili może zaatakować. Trzecia część skupia się zupełnie na czymś innym.
DN: Na wyjaśnieniu przeszłości agenta K, którego niezmiennie gra Tommy Lee Jones.
RK: No niby tak, lecz nie do końca. Na twarzy Tommy’ego Lee widać już starość i ta starość nie pasuje (w moim odczuciu) powoli do filmu, jakim są „MiB”. I dlatego uważam za celowy zabieg scenariuszowy, który pozwala na cofnięcie się akcji lata wstecz, a co za tym idzie, zastąpienie pomarszczonej facjaty Jonesa, nieco młodszym obliczem Josha Brolina, który zresztą skrada mu ponad połowę filmu.
DN: Ale, chociaż podobny do Jonesa i mówiący jego głosem, to ostatecznie jednak nie jest Tommym Lee Jonesem…Nawet Will Smith sprawia wrażenie, jakby był już znudzony swoją rolą agenta J, przez co nie potrafi wykrzesać z siebie nic ciekawego i zabawnego. Natomiast scenariusz nie ma w sobie nic intrygującego i nic świeżego, co mogłoby tchnąć w trzecią część „Facetów…” trochę filmowego życia. Niestety, ale oglądanie tej części przypomina jedzenie obiadu w restauracji, w której zupę robią z proszku a drugie danie z głęboko mrożonych produktów.
RK: Bo są na tym świecie rzeczy, których nie należy przedłużać, pomimo że są bardzo wartościowe i cenne. Brzmi filozoficznie, ale jest w tym duża część przyziemnej prawdy. Tak w życiu, jak odniesieniu do sztuki filmowej. I to przypadłość, szczególnie dzisiejszych czasów, kiedy robi się o ten jeden krok za daleko, kiedy się przegina, kiedy, jak mawiają, stojąc nad przepaścią robi się krok do przodu. Mieliśmy ostatnio przykład zbędnej kontynuacji „Sztosu”, mieliśmy czwartą część „Rambo”, która rzuciła niechlubny cień na serię, mieliśmy „Indianę Jonesa”, który wydał się wielu miłośnikom uszyty na siłę, mamy „Facetów…”, których garnitury wydają się już nieco poprzecierane. Zupełnie niepotrzebnie, bo czasem nie da się już niczego udoskonalić, bo i tak jest już wystarczająco dobre, jak na swoje możliwości.
DN: To prawda, jednak musimy wziąć pod uwagę również tę część widowni, oczywiście dużo młodszej od nas, która na nowych „Facetach…” bawi się dobrze i wychodzi zadowolona z kina. Dla nich – być może – nie liczą się dwie poprzednie części, bo pewnie ich nie widzieli albo widzieli kiedyś tam w telewizji, ale nie są tak wymagający, chociażby jak my, którzy – można tak powiedzieć – wychowaliśmy się na dwóch poprzednich filmach. Dlatego i tym razem oczekujemy równie wysokiego poziomu, jak poprzednio. Tym bardziej, że wszystkie części zrealizował ten sam reżyser, Barry Sonnenfeld, który złym reżyserem nie jest.
RK: Powiedziałbym – nie był. Bo tak, jak mówiliśmy – wszystko ma swój kres. I jestem w stanie założyć się, że trzecia część „Facetów…” będzie częścią ostatnią, taką na „dobitkę”.
DN: No chyba, że box office ostatecznie pokaże, że „trójka” cieszy się powodzeniem, a produkcja wróciła się i – co najważniejsze – zarobiła, to ja bym się nie zakładał. W końcu w Hollywood nie ma rzeczy niemożliwych i ostatecznych. Zawsze znajdzie się ktoś, kto chciałby jeszcze zarobić na sukcesie poprzednich części.
Portal resinet.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy i wypowiedzi zamieszczanych przez internautów. Osoby zamieszczające wypowiedzi naruszające prawo lub prawem chronione dobra osób trzecich mogą ponieść z tego tytułu odpowiedzialność karną lub cywilną.
Drogi użytkowniku! Trafiłeś na archiwalną wersję działu kinowego. Filmowe newsy, bieżący repertuar kin oraz filmotekę znajdziesz w nowej odsłonie serwisu.