Rafał Kaplita: Dominiku, nie wiem czy pamiętasz, jak prawie dwa lata temu (bo na początku kwietnia), na ekrany kin miało wejść „Starcie Tytanów”. Premiera, na nieszczęście dystrybutorów, zbiegła się z premierą „Jak wytresować smoka” – innym filmem, przewidywanym jako hit. Walka o widzów zakończyła się wówczas remisem (filmy odniosły przyzwoity sukces, choć nie oszałamiający). Po dwóch latach można powiedzieć, że „Starcie…” wygrało wówczas coś jeszcze. Spodobało się na tyle, że doczekało się kontynuacji. Dziś oglądaliśmy „Gniew Tytanów”. Jak myślisz, co się stało, że do łask powróciła mitologia grecka jako jeden z tematów, który przez kino był poruszany na ogół dość delikatnie i rzadko.
Dominik Nykiel: Mitologia już od starożytności odgrywała w kulturze europejskiej bardzo istotną rolę: była kopalnią motywów literackich i artystycznych. Dlatego literatura i sztuka kolejnych epok czerpały z mitologii wręcz garściami, nadając jej przy tym nowych znaczeń. Do dzisiaj, na wszystkim etapach edukacyjnych (od podstawówki po liceum) uczy się o mitologii i wskazuje nawiązania do niej w dziełach dawnych, jak i współczesnych twórców. Bo, jak to powiedział jeden z XIX-wiecznych myślicieli, „mitologia jest koniecznym warunkiem i pierwszym tworzywem sztuki”. Wygląda więc na to, że i filmowcy wzięli sobie do serca tę myśl. Tym bardziej, że mitologia jest pełna gotowych i ciekawych postaci (bogów, półbogów, tytanów i innych, którzy walczą ze sobą, udowadniając w ten sposób swą potęgę), a tym samym gotowych historii. Wystarczy je tylko odpowiednio przystosować do potrzeb współczesnego widza. A teraz, dzięki wysokorozwiniętej technice komputerowej, nie jest to trudne.
RK: Ale dlaczego tu od razu powoływać się na technikę komputerową? Zeus, Hades, czy Posejdon wyglądają jak normalni ludzie przyodziani w zwykłe ludzkie ubrania. To ma być finezja współczesnych twórców połączona z najnowocześniejszą techniką komputerową? Przecież Hades to po prostu Ralph Fiennes, tyle że z dolepioną brodą. Myślisz, że czegoś takiego nie daliby rady zrobić przed dwudziestoma laty?
DN: Powiedzmy sobie wprost: dwadzieścia lat temu nie byłoby możliwe zrealizowanie takiego filmu jak ten, i innych mu podobnych. Owszem, Ralph Fiennes mógłby być takim samym Hadesem, a Liam Neeson takim samym Zeusem, ale bez tej komputerowej otoczki, która kreuje mitologiczny świat (np. podziemia) i stwory w nim żyjące, jak na przykład cyklopi, z udziałem których sceny robią największe wrażenie, mogliby co najwyżej w przebraniu przechadzać się między tekturowymi dekoracjami i walczyć z makietami. A wszystko zaczęło się od Spielberga, który w 1993 roku ożywił dinozaury. Od tego momentu efekty specjalne w Kinie weszły na wyższy, dotąd niespotykany poziom. Oczywiście, mieliśmy wcześniej chociażby „Gwiezdne wojny” George’a Lucasa, które robiły wrażenie, w dużej mierze, dzięki swoim efektom wizualnym, ale nie ma co się czarować – to były efekty robione – dziś już - „chałupniczymi” metodami. Mają swój urok, ale w porównaniu z tymi dzisiejszymi wypadają jak polska kolej przy japońskich ekspresach. I znowu potrzeba było czasu, aby Peter Jackoson mógł zrealizować z takim rozmachem trylogię Tolkiena, gdyż wcześniej – co często powtarzał w wywiadach i sporo się o tym pisało – nie było to technicznie możliwe. A teraz w Kinie, właśnie dzięki komputerom, nie ma rzeczy niemożliwych.
RK: Zgoda, nie ma rzeczy niemożliwych, ale ta wszechmoc kina zdaje się go ograniczać. Może wszystko, a zaczyna brakować mu wyobraźni. Zgoda znowu, są cyklopi, jest Minotaur (czy tam inny człeko-bykopodobny zwierz z rogami), ale to zostało już wymyślone. Jednooki gigant to nie nowość. Nowością nie jest również sposób opowiadania tej historii. Wszystko kręci się wokół schematu i człowiek w momencie kiedy dowie się, co jest celem bohaterów, wie jak to się skończy. Przywołujesz „Władcę…” Jacksona. Ale „Władca…” był nieprzewidywalny. Bawił nas jak dzieci, bo cały czas zaskakiwał. Tu zaskoczeniem może być
co najwyżej wygląd Kronosa, ale i tak połowicznym, bo przecież widać go na wcześniej przeczytanej ulotce.
DN: Przywołałem „Władcę…” tylko po to, by pokazać postęp techniczny. W żadnej mierze nie przyrównuję do niego „Gniewu tytanów”. Bo „Władca…” ma historię, ma głębię, ma efekty specjalne, które tylko służą wyrażaniu i podkreślaniu tej głębi, są wynikiem, i koniecznością, by coś pokazać, a nie pretekstem. W dodatku film Jacksona tak gra – WSZYSTKIM (obrazem, aktorstwem, muzyką) - na emocjach widza, że ponowne oglądanie całej trylogii jest czystą przyjemnością. Trylogia Tolkiena w wydaniu tego pana jest więc jak dobrze i pięknie namalowany obraz. Czego nie można powiedzieć o „Gniewie Tytanów”. Jest w tym filmie wiele, ale nie ma najważniejszego: emocji. Może i ci dziesięcio-, jedenasto-, czy dwunastolatkowie, którzy przyszli na seans z rodzicami i w trakcie niego wydawali czasem jęki zachwytu, co dało się słyszeć, są urzeczeni filmem, ale gorzej już z nami i tymi innymi, którzy posiadają dowody osobiste…
RK: No tak, ale trzeba pamiętać, że każdy film ma też swoją widownię. To, że podoba się nastolatkom nie znaczy, że nie generuje emocji. Pamiętam, jak w dzieciństwie niektóre filmy wywoływały u mnie wypieki na twarzy, a kiedy obejrzałem je po latach, mówiłem sobie w duchu: „Boże, co za kicz”. Trudno więc oczekiwać, żeby trzydziestolatek emocjonował się filmem dla młodych widzów, ale… Tu muszę przyznać, że gdyby filmy dla młodych były bardziej wymagające, pobudzające wyobraźnię, to byłoby to plusem, a i starsi mogliby czasem się mocniej zainteresować.
DN: A ten film nie wydaje się być przeznaczony tylko dla najmłodszej widowni, o czym świadczą zróżnicowani pod względem wiekowym widzowie.
RK: Ale tu nie chodzi o to, kto ten film ogląda, tylko do kogo jest adresowany. Jest przecież tak, że i „stare konie” oglądają „Smerfy”, a dzieciaki próbują się prześlizgnąć na kolejną część „Piły”. Tu nie o to chodzi, kogo zobaczyliśmy na sali, bo zróżnicowanie zawsze będzie. Połowa ludzi często nie wie, na co w ogóle do kina idzie. Ja będę się więc upierał, że ten film może stanowić alternatywę dla lekcji szkolnych. To takie dwa w jednym; z jednej strony ulubiony przez młodzież rozmach, efekty, no i 3D, z drugiej, jak wspomnieliśmy, lekcja mitologii. Zamiast uczyć się drzewa genealogicznego bogów i półbogów, obejrzą po prostu nowy film spod bandery Warner Bros. Szczerze mówiąc nie wiem czy to dobre, czy to nie pójście na łatwiznę dla młodych. Z drugiej strony, jak mawiają, lepszy rydz niż nic. Jeden czy drugi nastolatek zamiast nie mieć bladego pojęcia kto to był Hades, będzie miał pojęcie połowiczne.
DN: O drzewie genealogicznym bogów greckich, to tu za bardzo nie możemy mówić, gdyż jest ono spore i rozgałęzia się we wszystkie strony, bo – jak wiemy ze szkoły – w mitologii to „każdy z każdym”, szczególnie Zeus. Dlatego, co najwyżej, możemy powiedzieć o sadzonce genealogicznej, jakimś zarysie. Nie jest to złe, ale mówiąc tak, trzeba mieć świadomość, że to tylko mały wycinek mitologii, na którym luźno bazuje film. W każdym razie daje to możliwość prawie nieograniczonych nawiązań i powrotów, czego dowodem jest właśnie druga część.
RK: A może i następna, bo jak wiemy Perseusz (główny bohater) miał sporą ilość dzieci ze związku z Andromedą, którą tutaj dopiero poznał i której, raczej, wpadł w oko. Jak to się jednak będzie nazywać, możemy tylko zgadywać: „Zemsta Tytanów”?, „Powrót Tytanów”?, a może nawet „Wnuki Tytanów”? - skoro mowa o sadzonkach.
DN: W każdym razie będzie to next generation. Pytanie tylko, czy my-widzowie to wytrzymamy? Bo, w przeciwieństwie do bohaterów tej nowej serii, nie jesteśmy bogami tylko zwykłymi śmiertelnikami.
Portal resinet.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy i wypowiedzi zamieszczanych przez internautów. Osoby zamieszczające wypowiedzi naruszające prawo lub prawem chronione dobra osób trzecich mogą ponieść z tego tytułu odpowiedzialność karną lub cywilną.
Drogi użytkowniku! Trafiłeś na archiwalną wersję działu kinowego. Filmowe newsy, bieżący repertuar kin oraz filmotekę znajdziesz w nowej odsłonie serwisu.