Dyskusja o filmie "Kapitan Ameryka: wojna bohaterów"
Rafał Kaplita: Prosty film, proste pytanie: jak wrażenia?
Dominik Nykiel: Wizualne wrażenia z tego rodzaju filmów u mnie najczęściej są spore, bo twórcy filmowi przechodzą już samych siebie, żeby nas oszołomić tym, co dzieje się na ekranie. Ale coraz częściej przestają mi wystarczać te efekciarskie triki. A chyba już nawet zaczynają mnie męczyć. Bo dla oczu tyle, a dla emocji nic...
RK: A widzisz, a u mnie nawet wrażenia gdzieś po drodze maleją, tłumione przez treść. Jak bowiem być pod wrażeniem sceny/pojedynku, który cię kompletnie nie emocjonuje? „Kapitan Ameryka…” to nagromadzenie akcji, ale, przede wszystkim, nagromadzenie bohaterów, którzy tę akcję niejako generują. Jest ich jednak tak dużo, że wychodząc z kina, kołatało mi się w głowie porównanie do tego, co spotykam w supermarkecie: wszystkiego dużo, kolorowe, wszystko w promocji, wszystko tanie. Teoretycznie powinieneś wszystko kupić, a w gruncie rzeczy koło większości przechodzisz zupełnie obojętnie.
DN: No, chyba że zadziałają sprytne metody manipulacji i perswazji. Ale jeśli nawet zadziałają, to w przypadku tego filmu pojawia się lub może pojawić się kolejny problem: Mnogość jego bohaterów sprawia, że aby w pełni obejrzeć ten film, trzeba orientować się w tym, kto jest kim. To z kolei oznacza, że trzeba znać poszczególne filmy, w których ci bohaterowie wystąpili. A zdążyło już się ich trochę nazbierać. I chociaż nie jestem jakimś superbohaterowym ignorantem, ale też nie jestem jakimś fanem komiksów, to jednak nie widziałem jeszcze wszystkich produkcji dwóch firm, które teraz coraz intensywniej ścigają się w wypuszczaniu filmowych historii o poszczególnych superbohaterach.
RK: Bez wątpienia znajomość wszystkich postaci uprzyjemniłaby oglądanie tego filmu, choć ostatecznie nie jest ona konieczna. Wystarczy, że wiesz, że ten może to, a tamta tamto, i że w pewnym momencie tworzą się dwa obozy postaci o odmiennych poglądach. Inna sprawa, co zresztą nie może dziwić, film nie sili się nawet na to, żeby widzowi opisać każdego bohatera, wyjaśnić skąd się wziął. Nie starczyłoby czasu. Mnie natomiast martwi tutaj coś innego. Postaci przybywa, dzieje się dużo, ale w dalszym ciągu, jeśli chodzi o historię, schemat popycha tu schemat. Byliśmy kilka tygodni temu na podobnym hicie „Batman v Superman…”. Zauważyłeś, że oba te filmy, pomimo kompletnie odmiennych bohaterów (jedni są od DC Comics, drudzy od Marvela), opowiadają praktycznie tę samą historię? Oto superbohaterowie stają się zagrożeniem dla społeczeństwa; społeczeństwo decyduje więc, żeby ukrócić swobodę działania i decyzji bohaterów. Pojawia się konflikt. W filmie z kwietnia Batman staje naprzeciw Supermana, tutaj drużyna Iron Mana staje w opozycji do grupy Kapitana Ameryki. Co więcej – w jednym i drugim przypadku okazuje się, że to człowiek o niecnych zamiarach skłóca bohaterów. I zawsze, ale to zawsze zdumiewa mnie w tych filmach to, że jeśli Batman ma coś do Supermana, czy Iron Man do Kapitana Ameryki, to oni nie potrafią się nigdy dogadać. Zanim padnie tu jakiekolwiek słowo, które załatwiłoby prawdopodobnie sprawę, musi paść tysiąc uderzeń pięścią. Ja wiem, że to komiksowa konwencja, ale w filmie już tego nie kupuję, robi się to nudne.
DN: Ale gdyby tak było, nie było tej całej widowiskowości i nie byłoby filmów, które zarabiają krocie, a na które widzowie ciągle chodzą. Musi być jakiś konflikt, który sprawi, że na ekranie będzie się działo. Nieważne, że jest to nielogiczne. Zresztą może superbohaterowie też są jak ludzie - zamiast usiąść i pogadać, wolą sobie skakać do gardeł. Masz jednak rację. Zaczyna to robić się nudne. Zastanawiam się czy to jest faktycznie wynik potrzeb widzów-fanów komiksów (?), że chcą coś takiego w kółko oglądać, czy też jest to wynik braku pomysłów ludzi w Hollywood? Tym bardziej, że przed nami kolejne tego typu dzieła, w których pewnie absolutnie nic nowego nie zobaczymy.
RK: Dominik, ale to jest przerażające, co mówisz. Jak to nieważne, że coś jest nielogiczne? Wychowałem się
na westernach i kinie „kopanym” lat 80. i 90., w którym również przede wszystkim chodziło o efektowną akcję. I przyznasz sam, że to nie było kino nad wyraz skomplikowane, a jednak w swojej prostocie było bardzo przekonujące, a działania bohaterów odpowiednio umotywowane. W „Kapitanie…” nawet główny konflikt między bohaterami jest niewyraźny. Mają odmienne zdanie, ale nie wszyscy. Część z nich się waha. A mimo to, fabuła każe im się podzielić na dwie równe grupy. I uwierz – nie chodzi mi o to, żeby w filmie akcji zabrakło akcji i wszystkie spory rozwiązywać drogą słownej perswazji, tylko żeby to wszystko miało jakiś sens.
DN: Ale to "nieważne", to było z przekąsem. I to nie w moim przekonaniu jest to nieważne, lecz najwyraźniej producentów i widzów, którzy chłoną masowo takie historie. Dlatego tym bardziej doceniam to, co Nolan zrobił z "Batmanem". Ożywił na nowo mitologię Batmana, interesująco pokazał wewnętrzny konflikt Bruce'a Weyna i w dodatku uczynił ekscytującym jego stracie czy to z Jokerem, czy to z Banem.
RK: Ale widzisz… Batman miał kogoś w kontrze! W „Kapitanie…” tak naprawdę nie ma czarnego charakteru! To też po części powoduje, że gdzieś te nasze emocje bledną, bo człowiek wie, że jak bije się dwóch kumpli, to film źle się skończyć nie może. Patrząc jednak na każdego z tych bohaterów z osobna, to zdumiewa mnie dodatkowo, jak płaska charakterologicznie jest tutaj tytułowa postać: Kapitan Ameryka – plastikowy żołnierz. Dużo ciekawiej prezentuje tu się Spider-Man, który przecież pojawia się dopiero w końcówce filmu. Jego postać wnosi powiew świeżości, dowcip, jakąś euforię. Zupełnie przyzwoity jest też Czarna Pantera. O tej postaci zresztą Ryan Coogler robi osobny film.
DN: Masz rację. Chociaż w przypadku Spider-Mana to trochę przeszkadzało mi, że kolejny aktor - po Tobey’u Maquirze i Andrew Garfieldzie - wciela się w tę postać.
RK: Dlaczego? Przecież to normalne. Trudno oczekiwać od czterdziestoletniego Maguire’a, że będzie wcielał się w postać Człowieka Pająka do końca życia. Garfield też jest już po trzydziestce. Peter Parker jest z założenia nastolatkiem. W tym przypadku nawet ciekawie kontrastował z resztą ekipy superbohaterów.
DN: Chyba jednak odzywa się we mnie przyzwyczajenie... Z podobnym sceptycyzmem potraktowałem również Afflecka jako nowego Batmana. A okazało się, że nie jest tak źle, jak zakładałem. Ale wracając do samego filmu. Myślisz, że kolejne superprodukcje o superbohaterach (za chwilę będziemy mieć kolejnych "X-Menów") mają szansę na powiedzenie u widzów? Bo jak już ustaliliśmy - te filmy są na tzw. jedno kopyto.
RK: Tak długo jak będziemy na nie chodzić, tak długo będą mieć powodzenie. Mnie nie martwi jednak to, czy tego typu filmy będą cieszyły się powodzeniem, tylko żeby repertuar kin nie zrobił się jednowymiarowy. Już powoli dzieje się tak, że jeden blockbuster wyświetlany jest we wszystkich rzeszowskich kinach, a w niektórych z nich nawet na dwóch salach, podczas gdy brakuje miejsca na filmy o teoretycznie mniejszym potencjale finansowym. W efekcie działa to tak, że Ty pójdziesz na tych „X-Menów…”, bo nie będziesz miał innego wyboru.
DN: Dlatego wolę jednak skromniejsze, bardziej kameralne kino, w którym prawdziwi i zwykli ludzie mają realne problemy, bo oglądanie na ekranie walki z tymi problemami jest dużo ciekawsze od spustoszenia, jakie sieją superbohaterowie.
Portal resinet.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy i wypowiedzi zamieszczanych przez internautów. Osoby zamieszczające wypowiedzi naruszające prawo lub prawem chronione dobra osób trzecich mogą ponieść z tego tytułu odpowiedzialność karną lub cywilną.
Drogi użytkowniku! Trafiłeś na archiwalną wersję działu kinowego. Filmowe newsy, bieżący repertuar kin oraz filmotekę znajdziesz w nowej odsłonie serwisu.