Dominik Nykiel: Wiesz, co mi się przypomniało, gdy oglądałem "Lot"?
Rafał Kaplita: Że nie umiesz albo nie lubisz latać? Albo że napiłbyś się piwa?
DN: Z tym nielataniem – to swoją drogą. Ale nie to miałem na myśli. Przypomniał mi się niedawny wyczyn naszego rodaka, kapitana Wrony, który – nie wiem, czy wiesz – studiował na Politechnice Rzeszowskiej.
RK: Tak, wiem. Faktycznie, po udanym, awaryjnym lądowaniu momentalnie okrzyknięto go bohaterem. On jednak nie leciał po pijaku…
DN: Zgadza się. Ale bohater grany przez Denzela Washingtona, pomimo że był trochę pod wpływem, to leciał i wylądował w tak niemożliwy sposób, że nikomu, tym bardziej po trzeźwemu, by się to nie udało. A on ocalił prawie wszystkich. W dodatku to, co zaszło, nie było spowodowane jego nietrzeźwością tylko usterką samolotu.
RK: No i w tym miejscu, powiedziałbym, tkwi siła tego filmu, który rodzi zasadnicze pytanie: jak potraktować pilota? Czy, z jednej strony, ukarać, bo przecież wsiadł za stery samolotu „na bani” i, w dodatku, popijał w trakcie pracy, czy z drugiej strony, potraktować ulgowo, bo w końcu ocalił tyle istnień. Kilku innych pilotów podczas symulacji podobnej sytuacji rozbijało samolot doszczętnie. A on temu podołał. Bohater czy bandyta?
DN: Pytanie chyba powinno brzmieć: czy gdyby nie był, jak to powiedziałeś, „na bani”, dokonałby tego, czego dokonał - niemożliwego?
RK: Myślisz, że alkohol działa oświecająco?
DN: Raczej dodaje kurażu. Czasem…
RK: Ale z drugiej strony spowalnia czas reakcji, obniża sensowne myślenie. Myślę, że jeśli ten pilot dokonał czegoś takiego po pijaku, to tym bardziej zrobiłby to na trzeźwo. Był, w co film każe wierzyć, świetnym pilotem, którego następnie zgubiło uzależnienie alkoholowe. I alkoholowi właśnie nie można przypisywać tu zasług, tym bardziej traktować jako jednego z przyjaciół rozwoju czy kariery. Powiedziałbym nawet, że ten film jest bardziej o wódce niż o lataniu.
DN: Zgadzam się z Tobą, ale jednocześnie uszczegółowiłbym to, co powiedziałeś: że ten film jest o problemie alkoholowym, i o tym, do czego tak naprawdę on doprowadza. I nie mam tu na myśli tej katastrofy.
RK: Tak, ale też nie do przesady, bo jednak temu filmowi daleko do bycia czymś w rodzaju studium uzależnienia alkoholowego. A jeśli nawet, to jest ono dość sztampowe, ot (pomijam już fakt rozbicia samolotu) bohaterowi psuje się kontakt z rodziną, później kontakt z kobietą, później wali się w pracy, odwracają się od niego znajomi. To jest takie trochę powierzchowne i jednocześnie mało mówiące o samym nałogu. O bohaterze natomiast wiemy tyle, że za każdym razem chce się napić. Ale to wszystko.
DN: A jednak, gdy obiecuje, że się już więcej nie napije, w co i my wierzymy, to nie wytrzymuje i upija się do nieprzytomności. Powierzchownym bym tego nie nazwał. Tym bardziej, że alkohol przysłania mu całe życie, a on sam za każdym razem wypiera się swojego problemu.
RK: No tak, ale raczej oczywistym jest, że jeśli ktoś jest w nałogu: czy to alkoholowym, czy narkotykowym, znaczy, że nie potrafi się temu oprzeć, a co za tym idzie, bez przerwy do tego wraca. „Lot” Ameryki więc nie odkrywa. Sztampę, czyli w tym przypadku powierzchowność, podkreśla również sposób, w jaki pokazany jest ten nałóg. Często z przymrużeniem oka, wręcz humorystycznie, jak w scenie przed rozprawą, kiedy na ratunek skacowanemu Washingtonowi przychodzi John Goodman.
DN: To jak według Ciebie wygląda niesztampowy alkoholizm, a co za tym idzie, jaki sposób pokazania tego problemu w tym filmie, by Ci odpowiadał?
RK: Ale tu nie o to chodzi! Zadowala mnie już to, co jest. To prosta, poruszająca historia, którą, faktycznie, dobrze się ogląda. I ja tego filmowi nie odejmuję! Idzie jednak o to, by nie robić z „Lotu” jakiejś głębokiej rozprawy na temat alkoholizmu, który jest tematem poważnym i niełatwym. I nie ma recepty na to, jak pokazać w filmie alkoholizm, żeby było dobrze. Sposobów jest wiele. Chodzi jednak o to, że, jeśli mówimy o filmie, który w poważny sposób mówi coś o alkoholizmie, to, wydaje mi się, powinien zajrzeć nieco w głąb człowieka, który z tym alkoholem sobie rady nie daje, powinien zastanowić się nad przyczynami, nad skutkami. Alkoholizm to choroba, alkoholizm to nie pijaństwo. Z choroby nie tak łatwo wyjść i nie tak łatwo ją opisać. Jeśli chciałbyś zrobić kiedyś poważny film o osobie chorej na raka, nie wystarczy tylko pokazać, jak zażywa jakieś pigułki.
DN: Czyli, według Ciebie, „Lot” to hollywoodzka produkcja, która ma dostarczyć jedynie rozrywki?
RK: W jakiejś mierze na pewno tak. Hollywoodzkie produkcje generalnie nastawione są na dostarczanie widzowi rozrywki, więc i tym razem nie może się bez niej obejść. Czy to jest dramat, czy horror, element rozrywkowy musi być. Tak ten rodzaj kina już ma. Jak wspomniałem – pilot ratuje setkę osób, samolot się rozbija, dramat, tragedia, ale w między czasie – imprezki, dowcipy, wątek sensacyjny, nawet zakończenie ma w sobie sensacyjne napięcie. „Lot” jest jednak przy okazji filmem, który zawiera w sobie jakieś przesłanie, swego rodzaju naukę. Tego na pewno nie można mu poskąpić. Pokazuje człowieka, który znalazł się w skrajnej sytuacji i próbował z tej sytuacji wykaraskać. I to jest w tym filmie dobre, że przypomina on starą prawdę o tym, że aby wygrać, trzeba wcześniej przegrać, albo… że z samego dna też można się odbić. Powiedziałbym, że pomimo tragedii i dramatu o jakich mówi, jest przy okazji filmem dość optymistycznym.
DN: W końcu stoi za nim Robert Zemeckis, czyli człowiek, który zrobił trylogię „Powrotu do przyszłości” i „Forresta Gumpa”. A temu sprawności w pokazywaniu pozytywnych charakterów nie można odmówić.
Odnoszę wrażenie, iż Pan RK w sprawie choroby uzależnienie (notabene chronicznej, a więc nieuleczalnej) jest kompletnym dyletantem i ignorantem. By o czymś powiedzieć, nie trzeba non stop o tym mówić. Wystarczy kilka mocnych akcentów, a widz/myślący/ sam wyciągnie wnioski. Film "o....alkoholu"?!O uzależnieniu, to na pewno. Jakie sceny? 1.Bohater pozbywa się całego zapasu alkoholu, wie, sądzi, że to wystarczy, by się nie napić (etap zaprzeczania, że jest się chorym). 2. Uzależniona od opiatów - kocha go /tak sądzę/, ale uświadamia sobie, iż będąc w związku z czynnym alkoholikiem "popłynie" i w końcu umrze /umrą oboje/ - odchodzi, możliwe, iż pomoże to w uświadomieniu jej partnerowi, że też jest chory a tym samym i jemu uratuje życie. Scena z końcówki filmu - jest już niby OK. Ale nadal nie akceptujący swej choroby bohater otwiera lodówkę z alko...i tu już ma "pozamiatane". Jest bezsilny wobec swej choroby.I scena finałowa - gdy przyznaje się sam przed sobą, publicznie, iż jest alkoholikiem. To mi mnie WYSTARCZY, to są "mocne" sceny i dają wiele do myślenia. Każdy ma swój punkt widzenia, ale w tym przypadku - trzeba mieć wiedzę - jeśli chce się pisać/rzetelnie i sensownie/ na temat choroby uzależnienia. A dla mnie o tym właśnie est ten film. A Goodman....nawet w w życiu czynnych, bliskich dna uzależnionych, bywają komiczne momenty i postacie. Choć czasem bywa, że może to być śmiech przez łzy.
Autor: addiction
Data: 2013-02-26 12:36:21
[1]
Portal resinet.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy i wypowiedzi zamieszczanych przez internautów. Osoby zamieszczające wypowiedzi naruszające prawo lub prawem chronione dobra osób trzecich mogą ponieść z tego tytułu odpowiedzialność karną lub cywilną.
Drogi użytkowniku! Trafiłeś na archiwalną wersję działu kinowego. Filmowe newsy, bieżący repertuar kin oraz filmotekę znajdziesz w nowej odsłonie serwisu.