Dominik Nykiel: Ten film nie miał swojej polskiej premiery kinowej, pojawił się jedynie cichaczem na DVD. Nie to jest jednak najważniejsze. Rzecz w tym, że na portalu filmowym filmweb.pl, który jakoś tak chyba dla większości stał się wyznacznikiem/wyrocznią w ocenie filmów, ten tytuł jest oceniony na 5,9 przy - na dzień dzisiejszy - prawie 3300 głosach, co jest absolutnie dla niego krzywdzące. Czyżby widzowie nie zrozumieli tego filmu? Albo zbyt wiele od niego wymagali?
Rafał Kaplita: Zaznaczmy też, że ocena z "5" na początku jest w skali 10 wyjątkowo niska i dość rzadko spotykana, tym bardziej przy tak sporej ilości głosów. Mam jednak pewną teorię na ten temat. Otóż, dziś lubi się kino dynamiczne. Dynamiczne, ale nie znaczy to, że tylko takie, w którym pojawiają się szybkie samochody, wybuchy, także szybkie dziewczyny i szmal. Dynamiczne - w sensie narracyjnym. Rzeczy muszą po sobie sprawnie i (dwa razy „najlepiej”) szybko następować i najlepiej, żeby było ich wiele i były różne. Dziś nie przepadamy za monotonią. Jeśli coś się powtarza, to momentalnie nas nudzi. No i teraz weźmy taki stuminutowy film o gościu na łódce, który w dodatku przez cały film prawie nic nie mówi...
DN: Ale nieco podobną sytuację mieliśmy w "Cast Away. Poza światem" Roberta Zemeckisa z Tomem Hanksem, a ten film na filmwebie ma ocenę 7,5 i w dodatku trwa prawie dwie i pół godziny! I większość z tych osób, które go widziały, jest nim zachwycona.
RK: Tak, tylko wydaje mi się, że dzisiejsze gusta i dzisiejsza publika, to już nie to samo, co kilkanaście lat temu, wtedy, kiedy "Cast Away" wchodził na ekrany. Poza tym, jednak, film Zemeckisa jest właśnie nieco bardziej dynamiczny. Więcej się w nim dzieje, a i sceny z udziałem rozbitka przeplatane są innymi. Wiemy np., jak wygląda i co porabia rodzina bohatera. Tutaj jest tylko gość i łódka, która w pewnym momencie zaczyna nabierać wody. Jego ratunek nie jest gwałtowny, a stopniowy. Zresztą, na początku wydaje się, że wszystko będzie dobrze i że ta dziura to niewielki problem. Do naprawienia.
DN: Niby tak, ale jeśli wziąć pod uwagę słowa bohatera, którego swoją drogą gra tutaj wiekowy już Robert Redford, wypowiedziane z offu w otwierającej scenie film, to historia ta nabiera bardziej filozoficznego wymiaru. Zresztą nie mów, że dziura w łodzi znajdującej się na środku oceanu, gdzie jesteś sam, a wokół nie ma żywej duszy, to niewielki problem. To dramat!
RK: To, że dramat, to oczywiście wyjdzie w trakcie. Chodzi mi bardziej o reakcję bohatera. Budzi się i widzi, że na pokładzie jest woda. Nie widać w nim paniki, nie widać nawet jakiejś znacznej nerwowości. Owszem, jest zatroskanie o kłopot, są próby naprawy. Ale generalnie w ramach jakiegoś tam opanowania. Natomiast to, co zauważasz – słowa wstępu, od których później historia cofa się o ponad tydzień czasu, każą myśleć, że film ma jakąś dodatkową, może ukrytą intencję. Przyjmijmy choćby, że jest to sprytna metafora…
DN: …metafora jak u Hemingwaya w „Starym człowieku i morzu”.
RK: W ogóle uważam, że te dwie historie są do siebie bardzo podobne. A biorąc pod uwagę, że bohater "Wszystko stracone" też jest już, jak wspomnieliśmy, wiekowy, to skojarzenie nasuwa się samo. O ile jednak jedno z moich ulubionych opowiadań traktuje o życiu, o tyle nie mogę pozbyć się wrażenia, że "Wszystko stracone" na odwrót - o śmierci, albo o sytuacji, w której człowiek ze śmiercią musi się zmierzyć, a następnie oswoić. Przyznam Ci się, że ilekroć myślę o tej dziurze, o której już mówiliśmy; tej jakże zaskakującej, no bo, jak to na środku oceanu łódź mogła uderzyć w stalowy kontener (?), to widzę w niej symbol nieuleczalnej choroby, która, jak to niejednokrotnie w życiu bywa - przychodzi znienacka. Czy to nie będzie nadinterpretacja?
DN: Myślę, że nie. W końcu mamy tu do czynienia z kinem egzystencjalnym. I właśnie ten film, co jest jego wielkim plusem, daje się interpretować pod kątem życia na wiele sposób. Dla mnie też już sam ten wspominamy przez ciebie kontener na środku oceanu, to jakaś z jednej strony niesamowita, a z drugiej absurdalna sytuacja. Ale ważniejsze od samego kontenera jest to, co z niego się wysypało – buty! I w filmie pojawiają się dwa lub trzy ujęcia tychże butów pływających po wodzie. To dopiero jest symboliczne. Ja to widzę tak, że te budy symbolizują życiową drogę. Nasz wiekowy bohater tyle pewnie w życiu przeszedł, tyle szczęśliwie lub nieszczęśliwie lat przeżył, chociaż tak naprawdę nic o nim nie wiemy, NIC, a tu nagle pewnego dnia jego łódka uderza na środku oceanu w unoszący się na wodzie kontener, który nie wiadomo jakim cudem spadł pewnie z jakiegoś wielkiego transportowca. Przeżył ponad siedemdziesiąt lat, bo na tyle wygląda, a życie przyjdzie mu zapewne zakończyć w wyniku tak absurdalnej sytuacji.
RK: No właśnie, zakończyć lub nie, bo finał tego filmu pozostawia w tej materii wątpliwość, którą, myślę, każdy rozwiewa według własnego oglądu na tę historię. I dlatego właśnie też "Wszystko stracone" uznaję za znacznie mocniejszy od powszechnie znanej i częstokroć lubianej, niedawnej "Grawitacji". I choć prawdopodobnie mi zaprzeczysz, to jednak gdybym miał komuś zarekomendować ten film, to właśnie w taki sposób; że to bardzo podobna historia, może nieco mniej efektowna, ale za to głębsza. Zupełnie jak woda, po której przyszło pływać jednej z aktorskich ikon kina.
DN: Jak widać nieważne, czy na lądzie, czy na wodzie, czy też jeszcze w kosmosie, każde miejsce jest dobre, by roztrząsać kwestie życia i śmierci. I za cholerę nie da się od tego uciec.
Portal resinet.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy i wypowiedzi zamieszczanych przez internautów. Osoby zamieszczające wypowiedzi naruszające prawo lub prawem chronione dobra osób trzecich mogą ponieść z tego tytułu odpowiedzialność karną lub cywilną.
Drogi użytkowniku! Trafiłeś na archiwalną wersję działu kinowego. Filmowe newsy, bieżący repertuar kin oraz filmotekę znajdziesz w nowej odsłonie serwisu.