Rafał Kaplita: Przez chwilę udało nam się już porozmawiać o tym filmie. Ciebie interesowało to, czy ten film zasługuje na Oscara, albo nawet na nominację do Oscara, a mnie, w jakim stopniu jest to film antykatolicki, bo w taki sposób właśnie się go określa.
Dominik Nykiel: Tak. Po pierwsze, zastanawiam się nie tyle nad tym, czy on zasługuje na Oscara, tylko na ile w ogóle ma szanse na niego, ponieważ w jego otoczeniu znajduje się siedem innych filmów, przy których „Spotlight” wypada dość „skromnie”. I po drugie, właśnie przykleja mu się z miejsca etykietkę antykatolickiego - bez wcześniejszego obejrzenia i pomyślenia nad nim. Skazując go tym samym na "wyklęcie". Bez wyraźnego zwerbalizowania, o co w nim tak naprawdę chodzi. Być może to też ta etykietka sprawiła, że tylko jedno rzeszowskie kino zdecydowało się go zagrać…
RK: No, ale ta etykietka, jak to nazywasz, jest tu w jakimś stopniu słuszna i wymierna. Oto jednozdaniowy opis tego filmu: „Bostoński dziennik wpada na trop wielkiego pedofilskiego skandalu w Kościele rzymskokatolickim”. Można w ciemno strzelić, że będzie to film niewygodny dla Kościoła - i faktycznie taki właśnie jest. Ba! Opis sugeruje problem z pedofilią, ale mówi się tu jeszcze i o drugim, równie ważnym i znów stawiającym Kościół w złym świetle problemie, czyli perfidnym i na dużą skalę tuszowaniu zbrodni i migania się od kary.
DN: Wszystko się zgadza, co mówisz. Tyle, że cała ta historia, którą już w 2002 roku, jak to się mówi, napisała ciemna strona życia, nie jest przedstawiona jak news z pierwszej strony "Faktu" czy "Super Expressu". Chociaż "Spotlight" przedstawia skandal, pokazując naprawdę poważny problem, to nie robi tego w taki sposób, że aż huczy i kipi z ekranu. Nie. Ten film jest bardzo wyciszony i spokojny. Można by rzec, że nawet miejscami, szczególnie na początku, jest nudny i "nic się w nim nie dzieje", ponieważ twórcy nie skupiają się na dokopaniu klechom, na zmieszaniu ich z błotem i zdeptaniu przez to wiary. Twórcy skupiają się głównie na drobiazgowej pracy dziennikarzy śledczych; tym, jak dochodzą oni do PRAWDY i tym, jak rzetelnie i na poziomie chcą tę prawdę pokazać.
RK: Owszem, film nie uderza w katolicki Kościół w najszerszym jego rozumieniu, czyli również w wiernych, ale mimo wszystko przypuszcza dość mocny szturm na jego przywódców, a - przede wszystkim – system, jaki stworzyli do manipulowania rzeczywistością, a także władzę, której nie powinni mieć, a tym bardziej się nią posługiwać. „Spotlight” dość wyraźnie stawia monarchów bostońskiego kościoła, jako ludzi wpływowych i nadużywających swojej władzy. Przecież tu ewidentnie Kościół przenika się z polityką, z sądami. Kościół jest tutaj czymś, czego boją się nawet najwięksi. A przecież wbrew jego podstawom istnienia – nie powinni.
DN: Pomimo tego, że padają tu konkretne nazwiska, konkretnych duchownych, którzy dopuścili się ohydnych czynów, to jednak bohaterom-dziennikarzom chodzi głównie o chory system, który nie dotyczy tylko miasta (Bostonu) czy kraju (Ameryki), ale - co najbardziej przerażające - całego świata, o czym świadczy zamieszczona przez twórców lista miejsc, w których doszło do molestowania dzieci przez księży, a która pojawia się na zakończenie tej historii. I nasz kraj również znalazł się na tej liście...
RK: W dalszym ciągu jest to jednak lista przedstawicieli Kościoła katolickiego i nikogo więcej… A i system jest też systemem, który wypracował tenże Kościół.
DN: Dokładnie tak. Ale ten film nie mówi, że każdy duchowny w tym Kościele jest zły. Chociaż jest ich przytłaczająco wiele. Ten film stara się powiedzieć, że takie patologie trzeba raz, że nagłaśniać, a nie zamiatać pod dywan, dwa, że trzeba walczyć z nimi, a trzy, że trzeba je eliminować, ponieważ - co również widzimy na ekranie - wyrządzają one ogromne krzywdy.
RK: No, ale też nie powiedziałem, że wszyscy pod banderą „katolicyzm” są tutaj zmieszani z błotem. Ba! Sam, jako katolik, nie czuję się tym filmem urażony i, przede wszystkim, cieszy mnie, że dotyka on realnego problemu, z którym każdy powinien walczyć, a nie poddaje pod wątpliwość wiarę katolicką, choć… Jest w tym filmie i kryzys wiary, który powoduje postawa Kościoła. To jest jednak takie bicie na alarm, mówiące o tym, że są rzeczy, które mogą zachwiać naszą wiarą. Mówię tu o jednym z dziennikarzy, który od momentu afery miewa opory przed Bogiem. Gra go zresztą nominowany do Oscara Mark Ruffalo.
DN: W ogóle ci wszyscy dziennikarze mają "problem" z wiarą. Przyznają się, że albo są niewierzący, albo wyznają inną wiarę, albo odeszli od praktykowania. Natomiast dziennikarz, o którym wspominasz, jest najbardziej ze wszystkich zaangażowany w tę sprawę. Widać, że targają nim wielkie emocje. Jakby chciał się zemścić. A przecież nie o zemstę tu idzie.
RK: No tak, to jedna z niewielu postaci, która robi coś pod wpływem emocji, ale nie na zasadzie, że go raz po raz ponosi, co bardziej, że w jego pracy i życiu emocje odgrywają jakąś rolę. To obrazuje też nieco poboczny temat „Spotlight”, czyli takie wyrachowanie w działaniu. Właśnie zupełnie bezemocjonalne. Wyrachowani są księża, wyrachowani są politycy, wyrachowani są prawnicy, ale i wyrachowani są dziennikarze. Zauważ – w całej tej sprawie im również chodzi o to, żeby mieć jak najlepszą sprzedaż. Ba! Jest tu moment, że mogą, być może, zapobiec kolejnym nieszczęściom, bo mają dowody obciążające. Ale nie… Tu czeka się na jeszcze większy rozgłos.
DN: Jeśli chodzi o dziennikarzy, to nie do końca się zgodzę. Dlatego, że nakład i sprzedaż gazety to tutaj wypadkowa tematu, którym się zajmują. Już powiedzieliśmy, że to temat mocno kontrowersyjny i dla większości niewygodny, więc siłą rzeczy wzbudzi zaciekawienie czytelników. Jednak dziennikarze, w moim postrzeganiu, nie działają tutaj w swoim imieniu i imieniu własnych interesów. Oni działają w imieniu społeczeństwa - służą mu, informując o różnych kwestiach i niejako w ich imieniu załatwiając za nich sprawy. Są takim katalizatorem, a ich moc, siła sprawcza i władza (bo media to przecież czwarta władza, a niekiedy nawet pierwsza) są w tzw. piórze i notatniku. Zauważ, że w filmie niektórzy rozmówcy proszą, by ci niczego nie notowali, bo wiedzą, że zostanie to później wydrukowane i nie będzie możliwości wyparcia się. Owszem, jeśli dziennikarze naświetlą jakąś istotną sprawę i zrobią to dobrze, może to zakończyć się bardzo cenną w ich zawodzie nagrodą - Pulitzerem. Ale w "Spotlight" nie odbieram ich działań jako dążenie do nagrody, do rozgłosu i do zwiększenia sprzedaży gazety. Zajmują się problemem, o którym nie można milczeć. I nie robią tego po łebkach, bo wiedzą, z jak newralgicznym tematem się zetknęli. Tematem tak rozległym, że ich samych wprawił w osłupienie.
RK: Oj nie, popatrz na dziennikarza, którego gra np. Michael Keaton. On zresztą przewodzi całemu przedsięwzięciu. To jest gość, który czeka na najdogodniejszy moment. Zresztą, jest w tym filmie i wyścig między dziennikami. Nie ma tutaj idealistycznego celu, po prostu, likwidacji zła. Jest wyścig o popularność i jest on bardzo wyraźnie zaznaczony. Na zasadzie: kto pierwszy, kto jedyny...
DN. Ale to naturalne i nie powinno dziwić. Bo przecież temat zawsze może podłapać ktoś inny i cała czyjaś ciężka, drobiazgowa praca pójdzie na konto kogoś innego. Tym bardziej, że ci dziennikarze nad sprawą w swoim dziale śledczym, który nazywali właśnie "Spotlight", pracowali ponad rok. Zresztą zwróć uwagę na zakończenie tego filmu. Żeby nie zdradzać go tutaj naszym czytelnikom, którzy jeszcze nie widzieli filmu, zaznaczę tylko tyle, że finał przynosi ze sobą nie sławę i poklask, tylko dalszą ciężką pracę. Jakby to, co zrobili, było tylko początkiem tego, co jeszcze mają do zrobienia.
RK: Wydaje mi się, że trochę idealizujesz całą tę historię, zupełnie jakby opowiadała o grupie dzielnych dziennikarzy ratujących świat przed zagładą. Aż dziw, że w ich składzie nie ma Clarka Kenta. Ja widzę tę historię w dużo ciemniejszych barwach, niezależnie od perspektywy patrzenia.
DN: Może i tak, ale trzeba wierzyć, że może być lepiej, że pewne choroby i patologie da się uleczyć i wyeliminować. W najgorszym wypadku ograniczyć do minimum. Zamiataniem trudnych i bolesnych spraw pod dywan nie da się tego osiągnąć. A walka z czymś takim należy m.in. właśnie do dziennikarzy.
Portal resinet.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy i wypowiedzi zamieszczanych przez internautów. Osoby zamieszczające wypowiedzi naruszające prawo lub prawem chronione dobra osób trzecich mogą ponieść z tego tytułu odpowiedzialność karną lub cywilną.
Drogi użytkowniku! Trafiłeś na archiwalną wersję działu kinowego. Filmowe newsy, bieżący repertuar kin oraz filmotekę znajdziesz w nowej odsłonie serwisu.