Pierwsza część "Pitbulla" przy "Nowych porządkach" jest jak bajeczka na dobranoc
Po dziesięciu latach Patryk Vega powraca do „Pitbulla”. Tyle że powrót ten jest ze zdwojoną siłą i ze zdwojonym rozmachem. Dlatego pierwsza część z 2005 roku przy „Nowych porządkach” jest jak bajeczka na dobranoc. Szczególnie gdy ogląda się ją dzisiaj i na świeżo porównuje. Oczywiście nie chodzi tylko o sposób realizacji, ale również temat. W pierwszej odsłonie rzecz szła o aresztowanie ormiańskiego przestępcy przez policjantów z warszawskiego Wydziału Zabójstw. Reżyser skupiał się przy tym na wnikliwym pokazaniu, jak wygląda życie stróżów prawa, które toczyło się między innymi w oparach wódy, lejącej się w gardła wręcz strumieniami. Trzeba tu jednak zaznaczyć, że akcja tej części rozrywała się w roku 1999 roku, więc nie powinno to nikogo dziwić. Czasy się zmieniły, więc i historia, i jej bohaterowie oraz ich otoczenie również. Przy czym jedno pozostało niezmienne: najgorszy syf tego świata i kraju - skumulowany w tzw. warszawce - z którym niektórzy muszą stykać się na co dzień. Chociaż nie - on jest chyba jeszcze gorszy. Przynajmniej w drugim „Pitbullu”.
Tematem „Nowych porządków” jest walka policji z gangsterami z grupy mokotowskiej, którzy wymuszają haracze, porywają ludzi dla okupu, potem ich mordują, a po drodze jeszcze korumpują policjantów. Oglądamy również walkę gangsterów z gangsterami oraz ich wzajemną eliminację. Nie trudno odgadnąć, tym bardziej, jeśli kojarzy się filmowy dorobek Vegi, jak to zostało pokazane. Szczególnie, że środki i możliwości techniczne kina przez ostatnie dziesięć lat zmieniły się. Zacznę od tego, że już tylko wizualnie nowy „Pitbull” prezentuje się zupełnie inaczej. Twórca „Służb specjalnych” zrezygnował z bladych kolorów i często ciemnych kadrów, podkreślających odrażającą rzeczywistość, w której funkcjonują bohaterowie. Wszystko jest jasne jak dzień, bo i największa przestępczość przecież rozgrywa się w biały dzień, często na oczach innych. W dodatku warszawskim ulicom wielokrotnie możemy przyglądać się z lotu ptaka, co tylko podkreśla namacalność miejsca.
I wraz z jednym konkretnym motywem muzycznym, który towarzyszy widzowi przez cały seans, potęguje przerażenie. Jednak najbardziej przerażający i uderzający po oczach jest w filmie realizm, a co się z tym wiąże – sposób pokazania scen przemocy, których tutaj nie brakuje. To właśnie one (plus wulgaryzacja języka – a tu jak podaje reżyser: „W filmie nie ma praktycznie wymyślonych dialogów.”) sprawiają, że seans nie należy do łatwych i przyjemnych. Mnie osobiście przytłoczył, wywołując niepokój. Ale nie tyle sama historia tak na mnie podziałała, co świadomość, że tak jest naprawdę. Chociaż, paradoksalnie, szybka narracja, dobra filmowa robota reżysera i skupiający na sobie uwagę bohaterowie-aktorzy sprawiają, że „Pitbull”, pomimo swoich stu trzydziestu minut, nie dłuży się.
Skoro wywołałem temat aktorów, to ci, którzy widzieli pierwszą część (co nie jest wymagane, by obejrzeć część drugą) rozpoznają znane twarze: Andrzeja Grabowskiego (zdecydowanie masywniejszy niż dziesięć lat temu), Michała Kulę i Pawła Królikowskiego. Ale obok tych nazwisk z „jedynki” są nowe (m.in. Maja Ostaszewska, Bogusław Linda, Krzysztof Czeczot), a nawet całkiem świeże i nieopatrzone twarze – np. Piotra Stramowskiego, który wciela się w policjanta o ksywce „Majami” i wysuwa się na plan pierwszy. To on jest tutaj tym „dobrym”, prawym i nieustraszonym, który ani myśli spocząć, zanim nie wyłapie tych największych bandziorów. I ani myśli przy tym słuchać się swoich przełożonych, z którymi ma na pieńku. Tak na marginesie, polecam zobaczyć, jak na co dzień wygląda Stramowski. W „Pitbullu” zmienił się nie do poznania i widać, że w skórze swojego bohatera czuje się jak ryba w wodzie.
Po seansie „Nowych porządków” nasuwają mi się dwa wnioski – trochę sprzeczne. Z jednej strony Patryk Vega kolejny raz udowadnia, że zdecydowanie i nieporównywalnie lepiej mu idzie z filmami cięższego kalibru, które pokazują mroczną stronę pracy policji i służb specjalnych, niż z pseudokomediami i „Hansem Klossem” na czele. Z drugiej zaś strony, rodzi się w mojej głowie takie pytanie: Po co właściwe powstał ten film? Bo chwilami, szczególnie w takcie seansu, miałem wrażenie, że po to tylko, by epatować wspomnianą wcześniej przemocą i wulgaryzmami. Chyba, że intencją twórcy było to, by pokazać, jak wygląda praca policji i jak funkcjonują gangsterzy? Ale to już twórczy autotematyzm – i było wiele razy. A może po to, by pokazać, że w walce z tak zorganizowaną przestępczością trzeba być nieugiętym i mieć twardy kręgosłup? Ale to chyba oczywiste. Jak na razie, tuż po obejrzeniu filmu, skłaniałbym się ku swojemu pierwszemu wrażeniu.
Portal resinet.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy i wypowiedzi zamieszczanych przez internautów. Osoby zamieszczające wypowiedzi naruszające prawo lub prawem chronione dobra osób trzecich mogą ponieść z tego tytułu odpowiedzialność karną lub cywilną.
Drogi użytkowniku! Trafiłeś na archiwalną wersję działu kinowego. Filmowe newsy, bieżący repertuar kin oraz filmotekę znajdziesz w nowej odsłonie serwisu.