Recenzja. "Adwokat"
Chyba niejeden z widzów zaciera ręce na wieść o tym, że w kinach pojawi się najnowszy film Ridleya Scotta – twórcy, którego przedstawiać nie trzeba. Warto zwrócić tutaj uwagę, że nawet jeśli przytrafia mu się jakiś słabszy film w imponującej karierze, to i tak jest on prawdziwą ucztą kinomana.
Tak też sprawa ma się z „Adwokatem”, w którym z pomocą Cormacka McCarthy’ego (tutaj: scenarzysty, a w ogóle to amerykańskiego pisarza kojarzonego najbardziej z powieściami „To nie jest kraj dla starych ludzi”, „Rącze konie” czy „Droga” – wszystkie przeniesione na ekran) oraz największych aktorskich nazwisk (Michael Fassbender, Penélope Cruz, Cameron Diaz, Javier Bardem, Brad Pitt) przedstawia chłodną i wyrachowaną przypowieść o życiu, życiowych wyborach i drogach, jakimi podąża się, a z których – jak się okazuje - niełatwo jest zawrócić. W tym celu panowie posłużyli się postacią tytułowego adwokata (Fassbender) – człowieka chcącego dorobić się na szybkim, jednorazowym przerzucie narkotyków. Problem w tym, że ów szwindel nie wychodzi i ktoś musi za to zapłacić. Nawet jeśli jest niewinny.
Ale to nie tylko opowieść o życiowych decyzjach. To również rzecz o… kobietach. W „Adwokacie” dużo się o nich rozprawia, m. in. o ich pragnieniach i potrzebach, tym, jakie kobiety są, co je pociąga i co na nie działa. To, oczywiście, głównie rozprawianie mężczyzn, więc najczęściej jest ono dosadne, „samcze” (np. „Inteligentne kobiety to drogie hobby”), i – rzecz jasna – odbywa się w kontekście seksualnym, który idzie w parze z męską władzą i pozycją w świecie. W ogóle film Scotta podszyty jest seksem. Już pierwsza odważna scena rozgrywa się w łóżku pomiędzy Fassbenderem a Cruz, w której ona pyta go w chwili, gdy ten bierze się do zadowalającego działania: „Skąd wiesz, jak to robić?”. Na co on odpowiada: „Zadawałem się z niegrzecznymi dziewczynkami”. I ta scena, i m.in. ten dialog – jak pierwsze pytanie w wywiadzie czy pierwsze zdanie w książce – ustawia całą historię o niegrzecznych chłopcach i niegrzecznych dziewczynkach.
Problem polega na tym, że w „Adwokacie” za dużo się mówi, a za mało się dzieje. W dodatku w tym mówieniu czuć za bardzo pisarską rękę, ponieważ każdy wypowiadany tekst brzmi poetycko i górnolotnie, a z ekranu co rusz padają życiowe mądrości. I chociaż są one świetne, to jednak nie tego oczekuję po twórcy „Gladiatora”.
Nie oznacza to, że film jest zły i niewart wydania -nastu złotych. W końcu jest to dzieło Ridleya Scotta. Jednak obiecywałem sobie po nim o wiele więcej. Wręcz byłem na niego napalony jak łoś w rui, bo zwiastun zapowiadał nieco inne kino. A tu po obejrzeniu „Adwokata” poczułem się trochę jak bohater grany przez Bardema, który opowiada Fasbbenderowi, jak to jego kobieta (Diaz) uprawiała seks z jego ukochanym samochodem (co też zostało zobrazowane): Patrzyłem z szeroko otwartymi oczami, ale o podnieceniu nie ma mowy, bo to było zbyt ginekologiczne.
Tagi:
Adwokat
,
recenzja
,
Dominik Nykiel
Data wprowadzenia: 2013-11-18