Przychodzi taki czas w życiu człowieka, kiedy ten chciałby oglądać już tylko dobre filmy, kiedy kończy się cierpliwość do kina miernego albo traktującego o rzeczach, które z racji jego wieku i doświadczenia wydają się nieważne, nieistotne, nie mające racji bytu.
„Ave” to fragment historii dwojga młodych ludzi, a przede wszystkim opowieść o buncie i ucieczce (jedno idzie bardzo często w parze z drugim). Młodzi, dziewczyna i chłopak, podróżując stopem po Bułgarii, mają wytyczone cele. On chce dotrzeć na pogrzeb kolegi, ona uratować brata. Tak naprawdę niczego nie udaje im się zrealizować, zaś uczucie, jakim po drodze się obdarzyli, i tak najprawdopodobniej rozmienią na drobne.
Filmy drogi nigdy nie należały do zbytnio optymistycznych. Jeśli nie kończyły się śmiercią bohaterów (jak w „Easy Riderze” czy „Znikającym punkcie”), to zaszczepiały względem nich poczucie żalu i współczucia („Strach na wróble”). Zawsze jednak swoich bohaterów kreśliły jako wyraźnych, z ideałami, a jeśli nie, to przynajmniej jako zdeterminowanych wobec tego, co zamierzali, planowali („Prosta historia”). I podczas gdy bohaterowie kina drogi szli w swoich postępowaniach na całość, tak ci z debiutu Konstantina Bojanowa wydają się być jacyś tacy… bezpłciowi. Plątają się po świecie jak bezpańskie psy, nic ich nie cieszy, o nic nie walczą, a kiedy już są blisko celu, potrafią bez zastanowienia zawrócić w drugą stronę. Bunt jaki reprezentują wydaje się być siłą przypadku, zaś ucieczka nie odbytą podróżą. Wszystko w każdym razie idzie psu na budę.
I kiedy myślę o kolejnym październikowym filmie pokazanym w ramach DKF-u „Klaps”, przychodzą mi na myśl inne tytuły podejmujące temat współczesnej młodzieży, która nie może poradzić sobie z rzeczywistością. Ucieka w świat wirtualny („Sala samobójców”) albo po prostu z dala od domu. Niby to nic nowego, niby tylko w nowych realiach, niby dalej prawdziwe, ale już jakby nieaktualne, już do mnie nie trafiające. Dramat człowieka nudzącego się nigdy nie był i nie będzie dla mnie dramatem. Poza tym kto normalny na pogrzeb najlepszego przyjaciela jedzie stopem?
Obejrzałem „Ave” już dwa razy i nadal nie wiem, czy patrzę na ten film okiem miłośnika kina czy okiem nauczyciela, który uważnie stara się przyglądać młodzieży i równie uważnie stara się jej słuchać. Dzięki temu wiem, co ogląda młodzież, czym się interesuje i jaka – mniej więcej – jest. I tak sobie dalej myślę, czy „Ave” jest filmem o (i również dla?) młodzieży? O ich życiu? Ich problemach? I przede wszystkim, czy jest to historia uniwersalna? Taka, po obejrzeniu której polski (czy jakikolwiek inny; nie tylko bułgarski) chociażby siedemnastolatek (bo tyle lat ma tytułowa bohaterka) poczuje jakąkolwiek więź emocjonalną z Ave i z jej przypadkowo poznanym kolegą (nieco starszym?), Kamenem, z którym podróżuje autostopem.
W każdym razie na pewno jest to dzieło, które inaczej niż większość filmów pokazuje relacje między młodymi ludźmi – między chłopakiem a dziewczyną. Ta relacja jest subtelna i pełna wzajemnego szacunku. Nie ma tu niepotrzebnych wulgaryzmów i nie ma rozbuchanej młodzieży z hormonami na wierzchu, myślących „tylko o jednym”. Co nie znaczy, że nie ma fizycznego zbliżenia. Owszem, ono jest. Ale pojawia się po długim czasie, pod koniec tej historii, gdy bohaterowie zdążyli już się nieco poznać i też zwierzyć się sobie – ze swoich celów i ze swoich marzeń. W dodatku to zbliżenie (bo aż nie pasuje je nazwać wprost seksem) jest pięknie pokazane; w sposób mądry i dojrzały, i pełne czułości oraz romantyzmu. Ale nie o to tutaj tak naprawdę chodzi. Bo po seansie i tak ciężko mi stwierdzić jednoznacznie, czy między Ave a Kamenem to w końcu była przyjaźń czy kochanie?
Ale nie sprawia mi już kłopotu stwierdzenie, że mamy do czynienia z opowieścią o młodych, która jest pełna liryzmu (sprzyja mu mała ilość dialogów), niedopowiedzeń i uroku. A ten z kolei - w główniej mierze - rozsiewa odtwórczyni tytułowej roli, niejaka Angela Nedialkova, na którą patrzę z prawdziwą przyjemnością. I chociaż jej bohaterka to kłamczucha, przybierająca różne maski i wcielająca się w różne role, to i tak obdarzyłem ją sympatią, bo wiem, że to zwykła dziewczyna, która chciałaby być szczęśliwa i nie myśli tylko o sobie. A to, w dzisiejszych czasach, rzadka cecha. Nie tylko u nastolatków.