Od najmłodszych lat do dnia dzisiejszego jestem wielkim miłośnikiem westernów i jednocześnie nigdy nie przepadałem za horrorami. Nigdy nie byłem też zwolennikiem hybryd gatunkowych z udziałem westernu, no może z wyjątkiem tych sytuacji, w których western przenikał się z komedią. Tym bardziej wątpliwy wydawał mi się „Bone Tomahawk” – western z elementami horroru.
„Horrorowesternów” wiele nie ma, choć oczywiście istnieje jakaś grupa przypadków. Zdecydowana większość z nich to jednak utwory marne, z niskim budżetem, kiepską fabułą. Na przykład: w „The Beast of Hollow Mountain” prehistoryczny potwór porywa kowbojowi bydło; w jednym z filmów Williama Baudine’a słynny bandyta Jesse James ukrywa się w zamku z… Zombie, w innym filmie tego reżysera Billy Kid trafia na hrabiego Drakulę.
Również współcześnie nie brakuje horrorów, których akcja dzieje się na Dzikim Zachodzie. Oto przykłady z ostatnich kilku lat: „Gallowwalkers”, „The Burrowers”, czy „Śmierć w Tombstone” z Dannym Trejo. Wszystkie one jednak nie miały dystrybucji w naszym kraju. Zaskakującym wyjątkiem jest więc „Bone Tomahawk”, który trafił na ekrany polskich kin.
Zarys filmowej sytuacji jest tu delikatnie zaczerpnięty z jednego z najlepszych filmów w swoim gatunku, czyli z „Poszukiwaczy” Johna Forda. Oto grupa ochotników wyrusza w podróż po to, żeby uratować porwaną przez Indian kobietę. O ile jednak w klasyku z Johnem Waynem wybitny strzelec i jego kompan będą próbowali przechytrzyć Komanczów, o tyle tutaj akcja ekipy ratowników nie budzi już takiej pewności powodzenia (wśród czterech jeźdźców jest jeden emeryt oraz mąż kobiety, który wstrzymuje pogoń ze względu na zranioną i zagrożoną amputacją nogę), tym bardziej że porywaczami jest plemię przerażających ludożerców.
Sukcesem „Bone Tomahawk” jest to, że został bardzo dobrze wyważony, tj. proporcje horroru i westernu nie mogły być lepsze. Horror w tym przypadku jedynie i zaledwie momentami przenika do krainy Dzikiego Zachodu, a i zachowuje się głównie w atmosferze, niż elementach akcji (podobnie jak stare kino grozy – operuje bardziej cieniem i dźwiękiem aniżeli krwią). W prawdziwej, czystej postaci horror pojawia się dopiero w samym zakończeniu, popychając tę historię do kulminacyjnego momentu i ostatecznie rozładowując budowane przez cały film niemałe napięcie.
Ten nietypowy western obrazuje również męstwo i niezdarty charakter obywateli Dzikiego Zachodu, którzy tak często stawali oko w oko ze śmiercią, że w pewnym momencie ta im zupełnie spowszedniała. Jaką frajdę sprawia więc widok niezłomnego Kurta Russela, który na widok przerażającego i dwa razy większego ludożercy spluwa,
zastanawiając się, co zrobić, żeby nie dać się żywcem pożreć.
I tak sobie myślę, że już tyle razy mówiłem o śmierci westernu, że może czas na tym poprzestać i zwyczajnie zmienić zdanie, bo o ile westernów dziś wiele nie powstaje, to jednak trafiają się nadal takie, które ogląda się ze zwyczajną radością.
Rafał Kaplita
Ocena: 8/10
PS Role w „Nienawistnej ósemce” i „Bone Tomahawk” każą obwołać Kurta Russela twarzą westernu 2015!
Portal resinet.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy i wypowiedzi zamieszczanych przez internautów. Osoby zamieszczające wypowiedzi naruszające prawo lub prawem chronione dobra osób trzecich mogą ponieść z tego tytułu odpowiedzialność karną lub cywilną.
Drogi użytkowniku! Trafiłeś na archiwalną wersję działu kinowego. Filmowe newsy, bieżący repertuar kin oraz filmotekę znajdziesz w nowej odsłonie serwisu.