Są filmy, na które warto czekać. I to są te same, po obejrzeniu których warto i chce się do nich wracać, ponieważ za każdym razem sprawiają, że nasze życie staje się odrobinę lepsze. Jednym z takich dzieł – na pewno w przypadku niżej podpisanego – jest właśnie film Macieja Pieprzycy o bardzo afirmacyjnym tytule, z poruszającą i obłędnie genialną rolą Dawida Ogrodnika (tak, wiem, powtarzam za innymi, ale nie sposób tego nie robić; zresztą takie same słowa uznania należą się również Kamilowi Tkaczowi wcielającemu się w kilkuletniego głównego bohatera), którego wcześniej można było oglądać w głośnym „Jesteś Bogiem”. Jeśli więc ktoś zapytałby mnie teraz, co grają w kinach i na co warto się wybrać, to odpowiedziałbym krótko: „Chce się żyć” (!)
Piękno i wielkość tego filmu ma swoje źródło w tym, że jest on oparty na prawdziwej historii, którą reżyser najpierw opisał w swoim debiucie literackim (książka zatytułowana jest tak samo jak film i jest już dostępna w księgarniach), a dopiero potem postanowił przenieść na ekran. Tak pokrótce ta literacko-filmowa opowieść dotyczy Mateusza (w rzeczywistości: Przemka), u którego lekarze zdiagnozowali (błędnie) porażenie mózgowe, uznając go za roślinę. Ten prawie 30 lat próbował jakoś powiedzieć swoim najbliższym, że rośliną nie jest: że czuje, widzi, słyszy i reaguje na otaczającego go bodźce tak, jak każdy zdrowy człowiek. I dopiero, gdy obok niego pojawiła się odpowiednia osoba, udało mu się to osiągnąć.
Tematycznie jest to film, który można by zaliczyć do cyklu „prawdziwe historie”. Jednak „Chce się żyć” nie ma nic wspólnego z TVN-owskimi produkcjami (nawiązuję do tego, ponieważ 25 października w kinach będzie premiera kolejnego filmu z tego cyklu zatytułowanego „Mój biegun”), ponieważ te są najczęściej topornie „zagrane” i zrealizowane, natomiast dzieło Pieprzycy jest „uosobione” w sposób delikatny i zrealizowane z pełnym wyczuciem sprawy. Stąd są to aktorsko i realizatorsko dwa bieguny. „Chce się żyć”, chociaż opowiada o sprawach ważnych i poważnych, ma w sobie bajkową lekkość, dużo w nim filmowej magii, dystansu i poczucia humoru, które uwidacznia się przede wszystkim w myśleniu/odczuciach Mateusza, co zostało ujęte w komentarzach z offu. Wystarczy przywołać jeden z nich: „Gwiazdy i cycki to najwspanialsze rzeczy, jakie stworzył Bóg”. Od razu widać/słychać, że Mateusz jest zdrowym mężczyzną, któremu nic nie brakuje.
Ten film reklamowany był – jak to zwykle bywa – jedno- lub dwuzdaniowymi wyrywkami z recenzji ludzi, którzy zajmują się kinem. I jedno z takich haseł utkwiło mi w pamięci: „Wzrusza do łez. Płakaliśmy i śmialiśmy się na zmianę”. To powiedzieli redaktorzy RMF-u. Już w trakcie seansu podzieliłem te odczucia, bo „Chce się żyć” ma w sobie niesamowity ładunek emocji: szarpie wszystkie struny wrażliwości, a jednocześnie wywołuje śmiech, pozostając przy tym dziełem prawdziwie i głęboko humanistycznym. To mądra, prawdziwa historia opowiedziana w sposób, który z powodzeniem można nazwać prostym i życiowym, budząca wiarę w ludzkie możliwości i nadzieję, że można dokonać rzeczy prawie niemożliwych. Tym bardziej wbrew opinii (diagnozie) innych. Natomiast Pieprzyca jest kolejnym polskim reżyserem, który pokazuje, że w Polsce można i da się zrobić wspaniałe kino bez uciekania się do przemocy, do pola minowego wulgaryzmów, prymitywnych żartów i technicznego efekciarstwa. I jeśli ktoś jeszcze nie wierzy w polskie, błyskotliwe, inteligentne kino z rozumem i sercem, to po tym filmie uwierzy.
Jak mówi filmowy bohater: „Dobrze jest!”
Dziękuję, Panie Pieprzyca.