Tym filmem reaktywowaliśmy Dyskusyjny Klub Filmowy „KLAPS” w Wojewódzkim Domu Kultury w Rzeszowie i jednocześnie rozpoczęliśmy jego nową działalność, w formie innej od poprzedniej, która – w naszym założeniu – ma trwać i trwać. Zdecydowaliśmy się na „Chłopca na rowerze”, ponieważ jest to film znanych i uznanych twórców Kina, braci Dardene, którzy z Festiwalu w Cannes wyjeżdżają zazwyczaj z jakąś nagrodą. W tym przypadku było Grand Prix Festiwalu dla najlepszego filmu. Oczywiście, są i inne nagrody na innych festiwalach, ale ta jest najbardziej zaszczytna. W dodatku do tego filmu przylgnęło określenie „małe arcydzieło”, które pojawiało się w opisach dystrybutora. Rekomendacje, by wyświetlić ten tytuł, jak widać, były najlepsze. Dlatego tym większe przeżyliśmy zaskoczenie, gdy zaraz po seansie podszedł do nas pewien pan i powiedział, że „nigdy w historii DKF-u nie widział tak słabego filmu”. I to był nasz punkt wyjścia do dyskusji, która pokazała, że „Chłopiec na rowerze” podzielił widzów na tych, którzy uznali jego wartość (ale nie do tego stopnia, by nazwać go „małym arcydziełem”) i na tych, którzy (podobnie jak wspomniany pan) tej wartości w nim nie dostrzegli. W każdym razie „Chłopiec…” spełnił swoją funkcję dekaefowską – był i jest bardzo dyskusyjny.
Największe dyskusje i emocje w filmie wywołuje postać tytułowego chłopca (dla jednych może drażniąca, u innych wywołująca współczucie, ale już dla wszystkich – postać godna podziwu za swój upór i determinację w dążeniu do celu) i jego relacja z ojcem, który w filmie pojawia się tylko na chwilę, a który nie chce mieć z nim nic wspólnego, oraz relacja chłopca z kobietą, która zupełnie bezinteresownie bierze go pod swoje skrzydła i stara się jak może, by zrekompensować mu rodzicielskie odrzucenie. Przyglądamy się tej niespiesznej opowieści przedstawionej za pomocą długich ujęć i zastanawiamy się, czy sami bylibyśmy zdolni do takiego poświęcenia jak ta kobieta(?); czy mielibyśmy w sobie tyle ciepła, cierpliwości, dobroci i odwagi, by podjąć się opieki nad dzieckiem (?), które jest niekochane i w dodatku w pełni tego świadome.
Nie jest to prosta historia, chociaż opowiedziano ją najprostszymi środkami. Ważne jest to, że nie pozostawia obojętnym tego, który się z nią zetknął. I nawet jeśli zaraz po seansie ktoś powie sobie (większość?/mniejszość?), że ten film był nudny, nieciekawy i w ogóle go nie obchodzi, to tak naprawdę długo będzie się zastanawiał nad jego sensem i tym, co pokazał. Bo z tym filmem jest chyba jak z jodową terapią nad morzem – od razu nie czuć jej efektów, ale z czasem widać czy podziałała, czy nie.
Ile razy myślę o tym filmie, tyle razy do głowy przychodzi mi coś innego. I choć jego tytuł przywodzi na myśl same pozytywne skojarzenia, jak dzieciństwo, zabawę, może beztroskę, to rzeczywistość, jaka jest w nim namalowana, wygląda na bardzo… dorosłą. I tak myślę sobie, że film o kilkunastoletnim (a może nawet nie) chłopcu jest tak naprawdę filmem o braku dzieciństwa. Tak! Nie o kiepskim dzieciństwie, a jego zupełnej nieobecności w życiu tak młodego przecież człowieka. I kiedy znów przychodzi mi do głowy myśl o tym filmie, to odnoszę wrażenie, że „Chłopiec na rowerze” wcale nie jest o chłopcu, a jego rodzicach, których albo nie ma, albo są, ale mają go daleko w nosie i unikają jak ognia. To rzecz o odpowiedzialności za potomka, której w tym przypadku zupełnie zabrakło, i gdyby nie dobre serce obcej osoby… No właśnie, bo kiedy znów sobie wspomnę o tym tytule, to myślę, że to film o dobrych ludziach właśnie, którzy zupełnie bezinteresownie potrafią (nawet!) uratować komuś życie. Na przykład takiemu małemu chłopcu, który nie wie przecież dokąd jeszcze iść i czym się w życiu kierować. I tak wspominam sobie przy tym słowa pewnej piosenki, gdzie młody jeszcze wykonawca śpiewa: „pewnego razu Kochanie będziemy dorośli/starzy i będziemy myśleć o tych wszystkich historiach, które mogliśmy opowiedzieć”, i myślę na powrót, że dobrze jest mieć co wspominać i że najlepiej, aby były to dobre chwile, sprawy i sytuacje. Ale przychodzi mi do głowy zarazem ten chłopiec z filmu Dardene’ów, któremu przyszło dorosnąć zbyt szybko. Temu na rowerze właśnie, który szedł przez życie pedałując.
Cicha, skromna i krótka historia z niewielkim bohaterem, której trzeba przynajmniej raz w życiu spróbować jak lodów, muzyki, czy jazdy na rowerze…