Dawca, biorca, społeczność (community), jednorodność, granica pamięci, starszyzna, zwolnienie, poprawność językowa, przepraszam, przeprosiny przyjęte, leki/zastrzyki eliminujące ból – to słowa klucze, które pojawiają się w „Dawcy pamięci” Phillipa Noyce’a, na podstawie powieści „Dawca” autorstwa Lois Lowry. Jest to kolejny film przedstawiający pewną wizję uporządkowanego, idealnego świata, w którym wszystko jest zaprojektowane w najdrobniejszych szczegółach i nieustannie kontrolowane przez jego twórców. Jak to bywa w takich historiach, może i opakowanie jest piękne, ale jego zawartość jest pusta i w dodatku przerażająca.
Twórcy tego nowego świata (nad jego ładem czuwa Przewodnicząca Rady Starszych, czyli niezrównania i za każdym razem inna Meryl Streep), chcąc dobrze, poprzez eliminację ogólnie pojętego zła, bólu, cierpienia, słabych osobników i zrównanie wszystkich, zrobili tak naprawdę źle, bo ograniczyli przy tym wolność człowieka (ograniczyli ludzi do najprostszych, a tym samym mechanicznych czynności, dlatego wyglądają i zachowują się jak bezduszne roboty) i zabierali mu zdolność odczuwania i kochania. Stąd też ów świat jest smutny i czarno-biały – dosłownie (co widzimy na ekranie) i w przenośni. I jak to bywa w takich opowieściach, co tylko podkreśla ich schematyczność, musi pojawić się wybraniec (tutaj jest nim młodzieniec o imieniu Jonasz – biorca pamięci), który otworzy ludziom oczy na świat i uczucia, przekraczając granicę pamięci, czyli granicę dawnego świata, któremu może i daleko było do arkadii, ale w którym było miejsce zarówno na radość, jak i smutek. A w tych działaniach może mu tylko pomóc ten, który jeszcze pamięta, jak wyglądało niegdyś życie – czyli tytułowy dawca pamięci w osobie Jeffa Bridgesa.
Może i świat uporządkowany i jednorodny (istnieje tylko podział na grupy wiekowe), w którym każdy ma przypisane mu miejsce (zgodnie z predyspozycjami) byłby łatwiejszy, ale przede wszystkim byłby nudny, co też widzimy w „Dawcy pamięci”. Widzimy też, że zło, ból oraz cierpienie są naturalną częścią życia. I by ono było pełne, nie da się bez nich obejść. Natomiast jeśli chodzi o ograniczenie jednostki, to najskuteczniejszym ze sposobów jest odebranie człowiekowi dostępu do książek, które są nie tylko skarbnicą wiedzy o świecie i ludziach, ale również skarbnicą uczuć – tych dobrych i złych. Ale o tym mogliśmy już wcześniej przeczytać chociażby w „451 stopniach Fahrenheita” Raya Bradbury’ego i obejrzeć w filmie na jej podstawie pt. „Fahrenheit 451” w reżyserii Françoisa Truffauta.
„Dawca pamięci” to film przyjemny w odbiorze, o prostej, ale wtórnej historii. Bo wszystko, o czym w nim mowa, już dawno temu było: u Orwella, u Huxleya i innych. Nie tylko twórców literatury, ale i kina, którzy przedstawiając swoje wizje nowego lepszego świata, niewątpliwie wzorowali się na swoich kolegach od pióra. Jednak owa wtórność w przypadku „Dawcy pamięci” jest czymś dobrym, gdyż o tym, co najważniejsze i najistotniejsze, trzeba mówić często i to najlepiej prostym językiem.