Czym może zachęcać najnowszy film twórcy „Diabeł ubiera się u Prady”? Przede wszystkim obsadą – może i nieliczną, ale za to jakże konkretną. Meryl Streep i Tommy Lee Jones, bo o nich tutaj chodzi, to aktorzy z najwyższej półki, który spotkali się na planie filmu „Dwoje do poprawki”, by zagrać małżeństwo z wieloletnim stażem, mierzące się z korozją własnego związku spowodowaną upływającym czasem. Nie jest im łatwo. Ale pomaga im w tym specjalista od relacji międzyludzkich w osobie znanego i lubianego aktora komediowego, Steve’a Carella. I chociaż filmów o relacjach międzyludzkich i małżeństwach, które „lata swojej świetności mają już za sobą”, było wiele, to przy tym tytule (tym bardziej, że występuje w bieżącym repertuarze) akurat warto się zatrzymać.
Całkowicie pominę streszczanie tej historii, bo ona jest prosta, oczywista i toczy się ku łatwemu do przewidzenia finałowi, co w tym przypadku w żaden sposób nie działa na niekorzyść filmu. Wręcz przeciwnie. Bo to „tego rodzaju Kino”, bez większych komplikacji, bez większych zrywów i bez dodatkowych chropowatości, które posługuje się utartymi, dobrze znanymi widzom rozwiązaniami. Nie trzeba się nad nim głowić i nie trzeba się przy nim wysilać, co nie znaczy, że jest to filmowa papka pozbawiona jakichkolwiek wartości odżywczych. Nic z tych rzeczy! Duża w tym zasługa samego reżysera, a przede wszystkim oscarowych aktorów. To właśnie dzięki nim, ich talentowi i wyczuciu, „oczywistość”, o której opowiada film (tak powszechne „wypalenie się” małżeństwa, z którego wszelkie emocje ulotniły się jak powietrze z dętki), a którą można było pokazać na wiele sposobów, jest przyjemna, a może i nawet – zaryzykuję to stwierdzenie - świeża w odbiorze. Co więcej, chociaż „Dwoje do poprawki” porusza temat ważny i poważny (jak to w dramatach bywa), a przede wszystkim temat zawsze na czasie, to jednak nie brakuje mu subtelnego i pełnego wyczucia humoru (w końcu to przede wszystkim komedia) i pierwiastka romantyzmu (bo i z dojrzałym romansem mamy tu do czynienia). Patrzenie na to, co Streep i Jones, bez większego wysilania się, wręcz odruchowo robią ze swoimi rolami, jak umiejętnie łączą w nich wspomniany dramat, komedię i romans, daje najwięcej satysfakcji w trakcie i po seansie. I nie ma co ukrywać, i być może zabrzmi to jak truizm, ale bez ich udziału ten film nie byłby tym, czym jest. I nie byłoby seansu go oglądać.
Piszę tu peany na cześć starych wyjadaczy Kina – tak wielowymiarowej, tak za każdym razem innej i niepowtarzalnej Streep oraz Jonesa, który kiedyś w „Ściganym” gotów był przeszukać „każdą stację benzynową, każdy dom, każdy magazyn, farmę, schowek, wychodek i każdą psią budę”, a w „Dwoje do poprawki” widać, że ma już swoje lata i nie chce mu się nawet ruszyć z miejsca, co naturalnie wywołuje śmiech, natomiast zastanawia mnie udział Carella w tej produkcji. Z jednej strony jakoś mi tu ten aktor nie pasuje, bo w zasadzie tylko siedzi, mówi, nie stroi przy tym min, nie wygłupia się i nie jest fajtłapą, jak to do tej pory było. I przede wszystkim nie gra roli głównej; pozostaje w cieniu starszego kolegi i starszej koleżanki. Ale z drugiej strony jego sympatyczna twarz i – co by nie powiedzieć – ogólny zabawny wygląd jest wisienką na tym filmowym torcie.
Na zakończenie powiem, że w błędzie jest ten, kto uważa, że „Dwoje do poprawki” to film tylko dla – przepraszam za określenie – stetryczałych widzów. Wręcz jest na odwrót, ponieważ to ci młodsi widzowie zobaczą i być może najbardziej docenią groteskowość tego, co zapewne dostrzegają na co dzień w małżeństwach swoich najbliższych lub znajomych, i tego, co może ich spotkać w przyszłości w uświęconym związku. A przy tym, zarówno młodsi jak i starsi, dostaną prostą i zabawną, ale jakże cenną lekcję pod poradnikowym tytułem: „Co robić, żeby - pomimo upływu lat – w małżeństwie było tak jak na początku”. Ta filmowa terapia jest dużo tańsza od wizyt u specjalistów i zdecydowanie dużo przyjemniejsza. Dlatego profilaktycznie warto się jej poddać.