Temat Czarnobyla powraca do łask. Niegdyś to miejsce i nazwa kojarzyły się przede wszystkim z katastrofą i ludzkim dramatem. Potem nastał czas żartów na temat Czarnobyla (np. taki oto dowcip: Na targu w Kijowie przekupka krzyczy: „Jabłka z Czarnobyla, kupujcie jabłka z Czarnobyla!”. Na to zagaduje do niej przechodzień: „Niech pani o tym nie mówi, bo pani tego nikt nie kupi”. „A kupią, kupią. To dla żony, to dla teściowej”). A teraz będzie kojarzył się z filmowym horrorem, który straszy obecnie w kinach.
Pomysł znowu okazał się prosty i skuteczny. Oren Peli, scenarzysta, reżyser i producent bardzo sugestywnego „Paranormal Activity”, filmu, który potrafił przestraszyć jak diabli (ale tylko pierwsza część), surfując po Internecie, natrafił na źródło inspiracji. Okazało się nim zdjęcie dziewczyny na motocyklu. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że ta nieznajoma dziewczyna znajdowała się w opuszczonym mieście Prypeć (jakieś cztery kilometry od Czarnobyla), z którego po wybuchu reaktora numer cztery w ciągu jednej nocy ewakuowano mieszkańców. Po dziś dzień to miejsce jest opuszczone. Zalicza się je do tzw. „ghost town”, czyli miast duchów. Niektóre z opowieści głoszą, że jednak nie wszyscy opuścili Prypeć. Dlatego jest to idealne miejsce do ekstremalnej turystyki – zjawiska cieszącego się coraz większym zainteresowaniem tych, którym oferty biur podróży i oficjalne przewodniki nie wystarczają.
Taki był punkt wyjścia do tej historii. Wystarczyło dodać jedno (miasto i jego historię) do drugiego (jak zwykle grupkę młodych ludzi, szukających wrażeń, koniecznie pary, by było po równo i było kogo eliminować w trakcie rozwoju wydarzeń, oraz tajemniczego przewodnika), trochę powymyślać, ubarwić, i trochę też pozostawić wyobraźni (np. wygląd zmutowanych i napromieniowanych istot kryjących się w mieście, a których to nie widać na dłużej, w pełnej okazałości), bo w filmie, który ma straszyć i trzymać w napięciu do samego końca, wszystkiego pokazać nie można. I w tym tkwi siła „Czarnobyla. Reaktora strachu”. Plus jeszcze w tym, że nie jest to czysta i popisowa masakra, jaką raczy nas teraz prawie każdy horror. Nie ma więc tutaj pokazywanych efektowanego rozczłonkowywania, przeżynania, rozrywania i rozgryzania. Krew nie leje się jak z hydrantu, a ofiary znikają z odpowiednią dozą napięcia, w regularnych odstępach czasu, ale szybciej niż jest to w stanie uchwycić ludzkie oko. I chociaż filmowi Bradleya Parkera, bo to on występuje tutaj w roli debiutującego reżysera, o którym zapewne jeszcze usłyszymy, blisko do takich filmów jak „Rec” czy „Zejście”, to jednak dużo umiejętniej straszy niż wymienione tytuły. W dodatku wykorzystuje w tym celu paradokumentalny styl realizacji nazywany inaczej chwytem „autentycznych zdjęć”. Jest to chwyt coraz częściej wykorzystywany (np. „Projekt: Monster”, „Rec”, „Paranormal Activity”, a całkowicie i najlepiej w „Blair Witch Project”), może nawet już za często. Jednak w ciekawej i dobrze opowiedzianej historii powtarzalność stylu nie razi. W końcu widz ma odnieść wrażenie, że taka historia mogła wydarzyć się naprawdę, a Prypeć wcale taka wyludniona nie jest, jakby się mogło zdawać.
Chociaż sposoby i chwyty straszenia w „Czarnobylu….” nie są nowe, to jednak w trakcie seansu nie ma miejsca na – jak mawiał Hitchcock - plamy nudy. A co najważniejsze- widzowi nieraz mogą przejść ciarki po plecach. Może i ten film klasykiem horroru nie zostanie, ale amatorzy strachu nie powinni się na nim zawieść. Z pewnością też „Czarnobyl…” wejdzie do niejednego domowego repertuaru filmów na wieczrno-nocne seanse z horrorem. Będzie miłą odmianą na tle wszelkich „rąbanek” i „masakr” – od „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną” po siedem odsłon „Piły”.
Natomiast tym, którzy za „sztucznym” horrorem nie przepadają, polecam film dokumentalny „Czarnobyl – w cieniu reaktora”. Ta historia sama w sobie jest wystarczająco przerażająca, a ten czterdziestopięciominutowy film o Czarnobylu z pewnością wywoła nie mniejsze emocje niż film Parkera. A w dodatku dostarczy jeszcze jakiś informacji o miejscu i zdarzeniu, które dzisiaj służy filmowcom jedynie do straszenia innych.