Właśnie mija dziesięć lat, jak poznaliśmy sympatycznych i wesołych bohaterów „Epoki lodowcowej”: leniwca Sida (ulubiony bohater autora tych słów), mamuta Mańka i tygrysa Diego, do których z czasem dołączyły również Ela i Brzoskwinka, czyli żona i córka Mańka. Oczywiście nie można zapomnieć o najważniejszym bohaterze wszystkich – już czterech – części – Scracie, czyli niemym wiewiórze szablozębnym (wydaje z siebie dźwięki przerażenia i zachwytu), goniącym nieustannie za żołędziem. Przeciwności losu jednak nie pozwalają mu go zatrzymać. Ale Scrat jest zdeterminowany i potrzebuje swojego żołędzia jak spragniony wody na pustyni. Stąd nie straszne mu są żadne zmiażdżenia, zgniatania, zdeptywania, zjadania przez inne stworzenia, zderzania z wielkimi górami i zamrażania, trwające nawet wieki. Dla niego liczy się jego własny przedmiot pożądania. I to od niego, Scrata, wszystko się zaczęło, cała ta epoka lodowcowa, odwilż i wędrówka kontynentów, która trwa i trwa. I pewnie trwać będzie nadal, na co wskazuje niesłabnące zainteresowanie tą animowaną serią.
Chyba każdy fan „Epoki lodowcowej” z utęsknieniem czeka na kolejne jej epizody. A te pojawiają się w regularnych odstępach czasu – mniej więcej co trzy lata. I to nie jest tak, że z chwilą premiery nowego odcinka do kina tłumnie przybywają same dzieci czy też dzieci wraz z rodzicami. O, nie. Te czasy, kiedy rodzice, głównie z rodzicielskiego obowiązku, towarzyszyli swoim pociechom w kinie, już dawno się skończyły. Jeszcze przed nastaniem „Epoki lodowcowej”. Teraz to starsi widzowie i rodzice, którym towarzyszą pociechy (dokładnie w takim układzie), zapełniają w pierwszej kolejności kinowe sale, co dało się zauważyć chociażby na przedpremierowym pokazie najnowszej „Epoki…”. I to oni śmieją się najgłośniej i najczęściej, gdyż – tak naprawdę – to do nich skierowana jest spora część obecnych animacji. A niektóre to już prawie i wyłącznie do nich, jak bardzo refleksyjny oraz poważny w wymowie i treści „Odlot” czy „Horton słyszy Ktosia”. Kto widział oba filmy, ten dobrze wie, o czym mowa.
A teraz najważniejsze kwestie. O czym tym razem opowiadają twórcy „Epoki…”? Czy warto obejrzeć najnowszą część i czy jest tak dobra, jak wcześniejsze, szczególnie dwie pierwsze? A może to już nie to, co było kiedyś?
Jeśli chodzi o samą fabułę (zawsze w tytule jesteśmy informowani, czego rzecz będzie dotyczyć), to życie bohaterów prezentuje się następująco: Maniek jest dalej mężem Eli oraz nadopiekuńczym ojcem już dorastającej Brzoskwinki, która wyrosła z bycia córunią tatunia, z czym Mańkowi ciężko się pogodzić, stąd między nimi dochodzi do nieporozumień. Sid dalej jest samotnym leniwcem, bo – jak powiedział w części pierwszej – szkoda takiego przystojniaka jak on i nie pozwoli sobie, by jakaś ruda małpa właziła mu na łeb. Za to rodzinka, która i jego niegdyś porzuciła, teraz podrzuciła mu niechcianą babcię. A babcia jest nie byle jaka, bo dziarska, cwana i wygadana, z którą więcej problemów niż z małym dzieckiem. Diego z kolei poznaje zadziorną tygrysicę, z którą najpierw się czubi (jest jego/ich wrogiem), a potem się lubi. Natomiast Scrat, jak gonił na początku, w środku i na końcu za żołędziem, tak nadal za nim goni, i doprowadza do tego, że Maniek, Sid i Diego, przez rozdzielenie się kontynentów i ich wędrówkę, oddalają się od domu. By powrócić, zmuszeni są stawić czoła piratom. Bywa wesoło, bywa groźnie. Akcja więc toczy się wartko i nie ma chwili, żeby ziewnąć z nudów. Jak wchodzi się na salę kinową, tak nie wiadomo, kiedy się
z niej wychodzi.
Czy warto obejrzeć najnowszą „Epokę”? Opowiem tak: „Epokę lodowcową” zawsze warto obejrzeć. Każdą część. I to po wielokroć, by wyłapać (zapamiętać i zanotować) jak najwięcej śmiesznych i ciekawych kwestii, jakie padają z ust bohaterów, by w odpowiedniej, życiowej sytuacji przytoczyć jedną z nich i tym samym wywołać śmiech wśród ziomków. (Komu nie chce się notować, odsyłam do Wikipedii i wikicytatów – wszystko tam jest). Bo, jak to nazywam, w bajkach nowej generacji o ich popularności świadczy ilość (i jakość) zabawnych „haseł”, które się w nich pojawiają. W „czwórce” wesołych tekstów również nie brakuje, chociaż ich jakość jest różna. Taki naprawdę dobrych kwestii, z których można się szczerze pośmiać i przy tym zapamiętać, jest zaledwie kilka. Piszę to nie tylko na podstawie własnych reakcji i odczuć (własnego poczucia humoru), ale również – co w takich przypadkach jest niezmiernie ważne – reakcji publiczności, której zawsze, kątem oka i jednym uchem, przyglądam się i przysłuchuję (w trakcie i zaraz po seansie), o czym często wspominam. Jednak proszę nie traktować powyższych słów jako wyroczni i wielkiej krytyki, lecz potraktować je jako spostrzeżenia i – znowu – odczucia fana tejże animacji, który zawsze będzie chciał, żeby było jeszcze lepiej niż za pierwszym razem. Czyli ból mięśni brzucha i policzków wywołany częstym śmianiem się – oto marzenie! Tego po „Wędrówce kontynentów” nie stwierdzono u piszącego.
No i pozostało – to nieszczęsne – porównanie, którego nie sposób uniknąć. Gdzie się nie zerknie (prasa, Internet), przebąkuje się coraz częściej o wyczerpaniu formuły. Już trzecia część, która dotyczyła dinozaurów, powiedzmy sobie szczerze, była słabsza niż dwie poprzednie. Chociaż wywoływała śmiech, to jednak wszystkie mądrości życiowe twórcy przekazali już zbyt łopatologicznie. „Wędrówka kontynentów” nie zawiera w sobie nowych morałów i bazuje na sprawdzonych fabularnych rozwiązania, nawiązując przy tym do pirackich opowieści. Stąd skojarzenia z „Piratami z Karaibów” mogą być nieprzypadkowe.
W nowej „Epoce…” nie ma nic odkrywczego i oryginalnego, ale jakże odmówić jej dobrego słowa, dobrej recenzji, kiedy każdorazowe pojawienie się Scrata czy Sida (szczególnie, kiedy odezwie się tym sepleniącym, na potrzeby postaci, głosem Cezarego Pazury) na ekranie sprawia, że japa sama się cieszy. Zresztą „Epoka lodowcowa” to nie tylko Scrat i Sid. To wszyscy bohaterowie i ich wzajemne relacje, które są siłą napędową tego cyklu.
A każdorazowe (odcinkowe), czyli co trzy lata, pojawienie się bohaterów, jest jak spotkanie dawno niewidzianego przyjaciela w tłumie nieznajomych. Miejmy tylko nadzieję, że ten nasz przyjaciel jest na tyle mądry, że wie, kiedy ze sceny trzeba zejść, by nie stracić tej naszej wielkiej sympatii.