„Król powrócił w wielkim stylu”
„Gniot niesamowity”
Tak brzmią niektóre z komentarzy, jakie można przeczytać na portalach filmowych pod najnowszą „Godzillą”. Jak widać są bardzo skrajne i nie jest to wcale przypadek. O ile bowiem można znaleźć dla tego filmu uśrednioną ocenę, o tyle bardzo łatwo wyłapać tu jednocześnie elementy wyjątkowo słabe, jak i takie, które zasługują na bezwzględną pochwałę. Umówmy się – ja wynajdę plusy i minusy, a Państwo zajmą się średnią.
PLUSY
- Przed wejściem do kina spotkałem znajomego, który już widział „Godzillę”. Raczej niepocieszony filmem powiedział mi, że to tytuł dla zagorzałych fanów. Akurat jestem jednym z wielbicieli tego ekranowego monstrum. Na „Godzilli” się niejako wychowałem i doskonale pamiętam, na czym ten film, nazwijmy to, „polega”. Otóż „Godzilla” jest filmem bardzo umownym. Ta stara i ta współczesna. Nic się nie zmieniło. Wychodzi potwór z morza, bije się z drugim, wchodzi do morza z powrotem. A wszystko jako metafora strachu przed bronią atomową, jako siłą, przed którą zwykły człowiek, w razie potrzeby się nie obroni. Plusem w tej całej sytuacji jest to, że nowa „Godzilla” jest tak naprawdę kontynuatorem tradycji. W dalszym ciągu generuje i podtrzymuje ten jakże uzasadniony lęk. Oczywiście forma uległa w jakimś stopniu zmianie. Z japońskiej przekształciła się w amerykańską, ale ustalmy – „legendarność” i sens potwora zostały, na szczęście, zachowane. Jego rola również.
- Drugi ze znajomych powiedział natomiast o filmie, że o ile potwór jest „w porządku”, o tyle reszta już nie. Spieszę tłumaczyć o co chodzi. Otóż wizerunek Godzilli, jej potęga, tajemniczość oraz po prostu sam wygląd bez wątpienia udoskonalony dzisiejszymi możliwościami technicznymi, bezsprzecznie przykuwają uwagę i budzą respekt. Dodałbym też, że tytułowy potwór został wspaniale wyeksponowany na materiałach reklamowych. Jego grzbiet wystający sponad wody pięknie kojarzy się z potężną i nienaruszalną (jak Godzilla) skałą. Nie mamy już do czynienia z maskotką udającą monstrum. Mamy do czynienia z prawdziwym filmowym monstrum.
- Muzyka. Naprawdę nie da się mówić o „Godzilli”, nie wspominając o muzyce, która w całej serii zawsze odgrywała znaczącą rolę. Podkreślała ona charakter potwora, nadawała atmosferze nuty grozy, budowała napięcie. Zawsze stała też na bardzo wysokim poziomie. Do tej pory jednym z kilku motywów muzycznych, który doskonale pamiętam, jest właśnie ten towarzyszący wyłanianiu się żywego kolosa z wody. Wśród pozostałych, dla zestawienia, mam „Bonda”, „Gwiezdne wojny” i „Indianę Jonesa”. W najnowszym filmie muzyka jest nowa. O ile nawiązuje do brzmień tej starej, o tyle motywy i melodie są do tej pory nigdzie nie zasłyszane. Proszę mi uwierzyć – to jest naprawdę kawał wspaniałej muzycznej roboty.
- Atmosfera niedopowiedzenia. Ten zaskakujący element na gruncie współczesnego kina amerykańskiego za wielkie pieniądze, to rodzynek niesłychany. To już nawet nie element, który cechował starą „Godzillę”, co przede wszystkim stare kino grozy. Dawniej filmy straszyły atmosferą. O ile wiadomo było, że jest potwór, o tyle nie było go widać. Zostawiał ślady, ofiary, rzucał cień i wywoływał przerażenie na twarzach bohaterów. Proszę sobie wyobrazić, że o Godzilli, tak po imieniu, zaczyna się w tym filmie mówić dopiero po około czterdziestu minutach filmu, a pierwsze starcie naszego bohatera z wrogim stworem jest… pokazane raptem na ekranie małego telewizora. W dodatku tylko w urywku. Oczywiście w pewnym momencie można oglądać monstrum w pełnej okazałości, jednak biorąc pod uwagę ilość momentów, w których można go było jeszcze oglądać – wychodzi bardzo oszczędnie. Zapewne pamiętają Państwo „Park Jurajski” i scenę z klatką, w której nie wiadomo co jest, ale wiadomo, że jest potwornie niebezpieczne. Otóż do dziś uważam, że tego typu zabiegi wychodzą kinu zawsze na dobre.
MINUS
- Wada tego filmu jest jedna, ale bardzo rozległa. Otóż ten film ma bardzo słabą, częstokroć nieracjonalną i nierozsądną fabułę/scenariusz. Mówię tu w tym miejscu o wszystkim poza naszą poczciwą Godzillą. Zdecydowana większość scen bez udziału tytułowego monstrum, a jest ich naprawdę dużo, jest po prostu słaba, czasami głupia, czasami niezrozumiała, innymi razy nudna i nie wciągająca. To naprawdę potrafi zepsuć oglądanie i wzbudzić zniecierpliwienie. Całość wygląda tak, jakby potwór miał rekompensować wszystko inne. Proszę sobie wyobrazić taką sytuację, że idą Państwo dziesięć kilometrów, żeby zjeść lub wypić swój ulubiony smakołyk. Finał jest bez wątpienia miły, ale czy był warty tak długiego dystansu, po którym nogi czują się jakby przeszła po nich sama Godzilla? Jak już wspomniałem – osąd należy do Państwa.