To film sygnowany Nowymi Horyzontami. Dlatego wszelkie jego określenia, jakie pojawiły się w prasie i Internecie („wizjonerski”, „obłąkany”, „miejscami obsceniczny”, „ekstrawagancki”, „groteskowy”, „pełen dynamiki”, „balansujący na granicy dyscypliny i kompletnej nieprzewidywalności pomiędzy horrorem a melodramatem, rodzinną psychodramą a komedią”, po pierwszym pokazie w Cannes obwołany „najdziwniejszym filmem świata”), są jak najbardziej prawdziwe. Tym samym „Holy Motors” Léosa Caraxa dzieli widzów na tych, którzy jego dziełem się zachwycają i oglądają je nawet po kilka razy, by w pełni zrozumieć, o co w nim chodzi (ale czy to w ogóle możliwe?); i na tych, którzy skreślają go od razu, nazywając przy tym „chorym i bezsensownym wymysłem reżysera”.
Powiem szczerze, że w trakcie pierwszego seansu sam miałem z tym filmem problem. To znaczy tak mniej więcej do połowy, ponieważ ze względu na to, co i jak pokazuje, byłem wtedy gotów storpedować ten film, a po seansie szybko o nim zapomnieć. Jednak druga połowa filmu przyniosła jakieś oświecenie i – powiedzmy – zrozumienie całej historii, a jednocześnie jakąś... cichą fascynację. Drugi i trzeci seans filmu Caraxa tylko ją umocnił.
Zasadniczo jednak zostaję przy tej pierwszej myśli/interpretacji, która pojawiła się w mojej głowie zaraz po pierwszym obejrzeniu „Holy Motors”. Bo jak to ktoś kiedyś powiedział: „Pierwsza myśl i decyzja są zawsze najtrafniejsze”. A tej (myśli/interpretacji) nie da się uargumentować bez zdradzania treści filmu (której nie zdradzę) i operowania określeniami, które mogą zepsuć całą zabawę w okrywaniu tego, o czym ten film właściwie jest, i kim tak naprawdę jest jego bohater o bardzo wymownym (kinowym) imieniu Oscar, Dlatego, posługując się ogólnikami, przedstawię poniżej jedynie swoją interpretacyjną esencję „Holy Motors”. A czy jest ona słuszna czy nie, pozostawiam do rozstrzygnięcia tym, którzy „Holy Motors” widzieli…więcej niż jeden raz…
Dla mnie film Caraxa jest zaproszeniem do – w tym przypadku - dziwnego, ale też cudownego i niesamowitego świata Kina. Świata, w którym wszystko jest możliwe i w którym jest miejsce na wszelkie uczucia i doznania: od radości, wzruszenia, zachwytu, podniecenia, poprzez smutek, żal, rozpacz, aż do – nawet – obrzydzenia i niesmaku – bo i takie doznania na przestrzeni ponad stu lat, nawet jeśli niepotrzebnie, dostarczało i dostarcza Kino. Bo tym jest właśni Kino – emocjami. I od swoich narodzin temu właśnie ono służy: wywoływaniu owych emocji. A te dzisiaj wywołują/zastępują inne media (telewizja, Internet, interaktywne gry itp.) i w dużej mierze te media zaczynają wypierać X muzę, z którą stykają się WSZYSCY, dostarczając większych (?) emocji. Stąd też „Holy Motors” jest bardzo poetycką próbą pokazania, czym był/jest dla nas świat wykreowany na białym płótnie i jak się on obecnie ma. A to, jak się ten wspaniały i magiczny świat będzie dalej miał, zależy przede wszystkim od nas. Bo jak mawiał śp. Zygmunt Kałużyński: „Kino jest w kinie”. I dopóki chodzimy do kina, to będzie ono trwać i dostarczać nam takiej szczerej rozrywki i takiej szczerej refleksji, których – moim zdaniem – żadne inne medium nie jest w stanie dostarczyć.
I doskonale wie i mówi o tym Léos Carax.
Dominik Nykiel