Ile to już razy mieliśmy do czynienia z historią, w której bohater w pewnym momencie postanawia się zmienić, zacząć życie od nowa i jednocześnie naprawić błędy z przeszłości. Szczególnie amerykańskie kino lubuje się w tego typu historiach i za każdym razem dowodzi, że na każdym, nawet najpóźniejszym etapie życia istnieje możliwość nowych wyborów i nawet największy menel może ostatecznie odejść z tego świata, jako przykładny obywatel.
„Idol” jest właśnie tego typu opowieścią. Podstarzały, zdezelowany przez alkohol i narkotyki artysta wielkiego formatu postanawia rzucić dotychczasowe życie i przypomnieć sobie, że kiedyś, dawno, dawno temu, urodziło mu się dziecko, a teraz może ma nawet wnuki. I można się znów czepiać, że tego typu nagła przemiana jest, co najmniej, wątpliwa, że takich historii było już tysiące w najróżniejszych możliwych wariantach, że wiadomo jak to wszystko się skończy, jednak czasem jest tak, że te historie, które właśnie znamy najlepiej, najlepiej do nas trafiają. „Idol” nie odkrywa Ameryki, ale stanowi kawał solidnego kina. A to, że nie wygląda jak towar z recyklingu jest zasługą bezwzględnie dobrych dialogów (doprawdy rozmów między bohaterami słucha się z ogromną przyjemnością) oraz Ala Pacino. Stary, poczciwy Al być może nie śpiewa tu tak jak powinno się śpiewać, jednak bynajmniej nie odcina kuponów od swojej dotychczasowej kariery.
Portal resinet.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy i wypowiedzi zamieszczanych przez internautów. Osoby zamieszczające wypowiedzi naruszające prawo lub prawem chronione dobra osób trzecich mogą ponieść z tego tytułu odpowiedzialność karną lub cywilną.
Drogi użytkowniku! Trafiłeś na archiwalną wersję działu kinowego. Filmowe newsy, bieżący repertuar kin oraz filmotekę znajdziesz w nowej odsłonie serwisu.