Przyszło mi obejrzeć, a teraz przychodzi mi pisać o czymś, w czym mocny się nie czuję, tj. o komedii romantycznej. I nie dlatego, że nigdy nie oglądam tego typu filmów, co wzbraniam się przed ich oglądaniem. Wychodzi, jak widać, różnie. Tytuł kolejnej brzmi „Jeszcze dłuższe zaręczyny”. I wszystko zdaje się być jasne.
Ten rodzaj filmowy, który narodził się z połączenia komedii i melodramatu ma to do siebie, że (na ogół) posługuje się utartym schematem fabularnym. Dzieje się w nim bowiem kolejno:
- mężczyzna poznaje kobietę (bądź kobieta mężczyznę). Oboje się w sobie zakochują. Jest wiele radości i miłości. Wszystko wydaje się być wspaniałe, lecz do momentu, bo…
- nagle coś się psuje. Pojawia zdrada, kłótnia albo jeszcze coś innego, co sprawia, że dobra relacja bohaterów zostaje wystawiona na próbę. Oni się na siebie obrażają i/lub rozstają. Jednak, to nie wszystko, bo finalnie…
- para znów wraca do siebie, a ich perypetie można podsumować popularnymi słowami: „I żyli długo i szczęśliwie”.
Dlatego właśnie komedia romantyczna to regularne wahanie nastroju, gdzie najpierw jest dobrze, potem źle i na końcu znowu dobrze. Dla przykładu nie można tego powiedzieć o melodramacie, który, jako gatunek filmowy, jest bardziej złożony, zaś mniej przewidywalny.
Tym sposobem „Jeszcze dłuższe zaręczyny” to kolejny nowy, nikomu nieznany wcześniej film, o którym na starcie wiemy, jak się skończy, a nawet jaki będzie jego przebieg. A przynajmniej przypuszczamy. I choć to może być wystarczający argument, aby go nie oglądać (choć równie dobrze można powiedzieć, że to żaden argument), to należy o czymś jeszcze wspomnieć, bowiem jest w tym filmie coś, co nie tyle zaskakuje, a może się najzwyczajniej w świecie podobać. To specyficzna sytuacja, w której znalazła się para bohaterów – Violet (Emily Blunt) i Tom (Jason Segel).
Jeszcze młodzi, radośni, trochę zwariowani, kochają się i dlatego postanowili wziąć ślub (etap I). I w tym momencie ich - jak najbardziej - znośna lekkość bytu zostaje stłumiona przez obowiązki. Przyszła młoda para do ślubu przymierza się starannie. Wszystko chcą mieć dopięte na ostatni guzik, dlatego zastanawiają się po dwa razy, szukają, wybierają… Im więcej jednak myślą, tym mocniej sprawa się komplikuje. W końcu Violet dostaje wyczekiwaną przez lata propozycję – okazję do ekskluzywnych studiów na drugim końcu USA. Ślub zostaje przełożony (tu zaczyna się etap II), bo czego nie robi się dla kariery. Na początku na niedługo. Ale to tylko na początku.
Nie widziałbym w tej historii niczego szczególnego, gdyby nie umyślny kontrast tej pary z inną, którą tworzą najlepszy przyjaciel Toma i siostra przyszłej panny młodej. Poznali się na ich przyjęciu przedweselnym, wpadli na siebie niespodziewanie, po pijaku poszli ze sobą do łóżka i zrobili sobie (ku zaskoczeniu wszystkich) dziecko. Ich ślub odbył się w ekspresowym tempie, przygotowany bez zbędnych ceregieli, na tak zwanego „spontana”. Był wspaniały, unikatowy, wszyscy bawili się dobrze, ale to jeszcze nie wszystko. Para, która działała trochę bezmyślnie, okazała się po ślubie szczęśliwa. Małżonkowie się ładnie „dotarli”, w końcu urodziło im się drugie dziecko, a mąż dostał dobrą pracę. Tym sposobem mamy w filmie dwie, diametralnie różne od siebie pary. Tę szczęśliwą, pomimo nieprzewidzianych wydarzeń i postępującą zupełnie instynktownie, i tę nieszczęśliwą, pomimo, że szczęśliwą być powinna, bo w końcu mają to, czego chcieli.
Finał finałem. Zdradzał go nie będę, choć można się go oczywiście domyślać, ale morał (bo dobra historia ma go w sobie) jest do wychwycenia już wcześniej, jeszcze zanim rozwiążą się (bądź nie) wszelkie problemy. Ponieważ, drodzy Państwo, życie choć krótkie i podobno jedno, to na dodatek nigdy doskonałe, nigdy zgodne z planem. I należy o tym zawsze pamiętać przy każdym kolejnym planowaniu, szczególnie wtedy, kiedy się ono nie udaje. Np. przy wyborze filmu do obejrzenia.
PS Jest w tym filmie scena, którą zapamiętam tak długo, jak tylko będę potrafił. Oto w jednym łóżku leży mężczyzna i kobieta. Kłócą się w środku nocy. Nagle mężczyzna nie wytrzymuje i mówi: „Chcę pobyć sam!”, na co kobieta wstaje z zamiarem wyjścia do drugiego pokoju. Mężczyzna pyta więc: „Gdzie idziesz?”, na co ona: „No przecież mówiłeś, że chcesz być sam”. Po czym pada odpowiedź: „No tak, ale przy Tobie”. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz widziałem coś, co tak trafnie potrafi określić męską psychikę.