Filmy polskie można obecnie, tak z grubsza, podzielić na dwie grupy: pierwsza z nich, to filmy, o których jest bardzo głośno (np. filmy Wojciecha Smarzowskiego, czy wielkie superprodukcje, jak ostatnio „Miasto 44” Jana Komasy; czy też nie-superprodukcje, ale wzbudzające ogromną ciekawość i w większości poseansową satysfakcję, jak ciągle wyświetlani „Bogowie”), a druga grupa, to filmy, które przemykają przez kinowe ekrany bez większego rozgłosu, czasem nawet w ogóle niezauważone (jak np. „Erratum” Marka Lechkiego czy „Wymyk” Grzegorza Zglińskiego), a odkrywane przez przypadek. Oczywiście wśród tych grup da się wyodrębnić jeszcze podgrupy (jak np. filmy warte obejrzenia i totalne gnioty), ale nie o to już to chodzi. W każdym razie wygląda na to, że „Jeziorak” będzie zaliczał się do tej drugiej grupy. Dlaczego? Ponieważ media o nim nie trąbią, ludzie o nim nie rozmawiają, a i na seansach pustawo, co pewnie doprowadzi do tego, że jak się cicho pojawił, tak cicho jak ninja zniknie.
Debiutancki „Jeziorak” Miachała Otłowskiego już z samego założenia wzbudza ciekawość, ponieważ – jak czytamy na plakacie – jest to „pierwszy rasowy kryminał od lat”. I w zasadzie hasło to nie kłamie. Rzecz dzieje się w mazurskich regionach, zdala od wielkomiejskiego zgiełku, wśród jezior, pól, bagien i lasów - niekoniecznie pięknie malowanych, gdyż pora już jest jesienna, stąd wszędzie szaro, buro i ponuro. Wśród takich okoliczności przyrody Jowita Budnik (znana chociażby z mocno depresyjnego „Placu Zbawiciela” małżeństwa Krauzów), która wciela się w podkomisarz Izabelę Dereń, prowadzi zawiłe śledztwo w sprawie morderstwa młodej kobiety. W tle natomiast pojawia się zaginięcie dwóch policjantów oraz ostrzelanie ich kolegów, a także sprawa niejakiego bimbrownika. Intryga jest więc zawiła, lecz interesująca , sceny sprawnie następują po sobie, jest przyczyna, jest i skutek, ale nie ma przy tym zawrotnego tempa i akcji zapierającej dech w piersiach. Jest też ciekawa – wspomniana wcześniej - postać kobieca (w dodatku w zaawansowanej ciąży!), melancholijna, ale za to twarda i zdeterminowana; są przykuwające uwagę drugoplanowe role (jak zawsze przejmująco naturalny z wypisanym przygnębieniem na twarzy Andrzej Simlat); są dobre, oszczędne dialogi bez dodatku glutaminianu morału i patosu; są klimatyczne zdjęcia i ostatecznie intrygująca muzyka, która współgra z obrazem i ani na moment mu nie przeszkadza, ani też nie wychyla się przed szereg.
To czego nie ma? Nie ma emocji, nie ma napięcia, nie ma przeżycia – czyli tego wszystkiego, czym jesteśmy często karmieni przy okazji podobnych historii i do czego zostaliśmy przyzwyczajeni. To kryminał nieco w innym stylu – stylu bardziej egzystencjalnym, bardziej ambitnym, bez uciekania się do scen przemocy. Brzmi to jak zarzut, ale zarzutem nie jest. Chociaż sam po seansie wyszedłem letni. Jednak właśnie przez to, że „Jeziorak” jest nieco „inny”, nie zostanie doceniony i przepadnie w odmętach polskich produkcji. Może za jakiś czas, gdy pojawi się już na DVD, ktoś go wyłowi, obejrzy i choć trochę doceni. Nawet jeśli ostatecznie po seansie stwierdzi, że to i tak już wszystko gdzieś było – czy to w jakimś filmie, czy to w jakiejś książce.