Steve Jobs to nie była postać „z mojej bajki”. Pomimo że ten geniusz i wizjoner – jak go najczęściej określali i nadal określają ludzie – technologii informatycznej sprawił, że „jego mądrość, pasja i energia były źródłem niezliczonych innowacji, które wzbogacają i poprawiają nasze życia” – jak głosi komunikat na stronie internetowej Apple opublikowany zaraz po śmierci Jobsa (5 października 2011 roku). Jednak już sam film fabularny o nim, który jest pierwszą taką kinową propozycją, i to jeszcze taką „na świeżo”, wzbudził moje zainteresowanie. Bo to okazja i pretekst, by w końcu co nieco dowiedzieć o tym człowieku i jego geniuszu.
Chociaż „Jobsa” sklasyfikowano jako film biograficzny, to jednak filmowa historia życia twórcy Apple nie rozpoczyna się od samego początku, czyli od „urodził się” (rezygnuje również z „umarł”), lecz od kluczowego momentu, jakim było zaprezentowanie światu w 2001 roku iPod'a. Tym samym jest to punkt wyjścia, by pokazać, jak do tego doszło. Dlatego Steve’a Jobsa, w którego z pasją wciela się Ashton Kutcher (już bez charakteryzacji jest do złudzenia podobny do swojego bohatera z lat młodości), poznajemy na studiach w chwili, gdy poszukuje swojej życiowej drogi. Od tego momentu opowieść nabiera rozpędu i toczy się wartko, chociaż – paradoksalnie – momentami odczuwałem chwilowy powiew znużenia, który był wynikiem szczegółowości kwestii zawodowych bohatera (np. przechodzenie z firmy do firmy). Jednak należy przyznać twórcom, że udało im się sprawnie i czytelnie skondensować oraz pokazać drogę kariery Jobsa. Owszem, można postawić tutaj pytanie, czy ta historia aby nie została uproszczona (?), a przy tym spłycona (?), ponieważ skupiono się jedynie na życiu zawodowym Jobsa (jego życie prywatne zostało jedynie lekko zaznaczone, np. przelotne studenckie związki, kwestia córki czy późniejszego małżeństwa), ale jako widz, który nie para się prywatnym życiem twórców/aktorów, nie odczułem tego specjalnie.
Cieszy mnie natomiast to, że reżyser filmu do spółki ze scenarzystą i odtwórcą tytułowej roli postarali się pokazać dobrą i złą stronę człowieka, o którym postanowili opowiedzieć. Szczególnie że dzień przed seansem obejrzałem dokument pt. „Jak Steve Jobs zmienił świat”, w którym to ludzie znający Jobsa i współpracujący z nim wypowiadali się o nim pozytywnie i negatywnie. Ale jakkolwiek by on z nimi się nie obszedł, zawsze wyrażali dla niego szacunek i podziw dla jego – już wcześniej wspomnianych – wizjonerstwa i geniuszu. I właśnie w taki też sposób jest przedstawiony twórca Appla w „Jobsie” – jako ten, który chciał iść ciągle naprzód, chciał rozwijać się, wyprzedzać innych i chciał dać ludziom coś nowatorskiego i pięknego (swoje „zabawki” traktował jak dzieła sztuki), co stanie się częścią ich życia. I wszystko to robił i osiągnął bez większych kompromisów.
Dlatego też jest to bardzo inspirujący film: pokazuje, że trzeba mieć pasję, ambicję i chęć dążenia do tego, żeby być lepszym i robić więcej i lepiej. Nawet jeśli po drodze doświadczy się wielu porażek, to trzeba szybko się podnieść i robić dalej swoje. Bez względu na to, jaki ktoś zawód wykonuje lub jakiej pasji się poświęca. Bo prędzej czy później na pewno się uda.
całkiem dobry film, choć tylko fragment z życia Jobsa został przedstawiony, czyżby II część za jakiś czas? :-)
Autor: apple user
Data: 2013-09-05 09:40:20
[1]
Portal resinet.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy i wypowiedzi zamieszczanych przez internautów. Osoby zamieszczające wypowiedzi naruszające prawo lub prawem chronione dobra osób trzecich mogą ponieść z tego tytułu odpowiedzialność karną lub cywilną.
Drogi użytkowniku! Trafiłeś na archiwalną wersję działu kinowego. Filmowe newsy, bieżący repertuar kin oraz filmotekę znajdziesz w nowej odsłonie serwisu.