Najnowszy „Mad Max” to, przede wszystkim, film na temat którego nie chce się pisać recenzji. Chodzi o to, że aby go dobrze scharakteryzować, trzeba by go komuś po prostu pokazać. Bo „Mad Max” to kino, które się, przede wszystkim, OGLĄDA. Nie przeżywa, nie interpretuje, tylko ogląda. Trochę jak dziewczynę z kalendarza. Jego historię można by streścić w dwóch zdaniach, a głębię przyrównać do tej, którą posiada podkładka pod piwo. Czyli żadną. Jednak jego sfera wizualna rekompensuje absolutnie wszystko.
Proszę sobie wyobrazić taką scenę: szeroka pustynia, pełno piachu, dookoła nic. Postapokaliptyczny świat, w którym najważniejsza jest benzyna i uciekająca w kierunku „oazy” cysterna, którą kieruje kilka kobiet, a za nią monstrualnych rozmiarów pościg. Wszędzie pełno piachu, który strzela w powietrze spod kół pojazdów, na widok których jeży się włos na głowie. Głośna muzyka, bębny, mocne uderzenia, elektryczna gitara, głęboki ryk potężnych silników. Przed cysterną piaskowa burza, za cysterną oddział szaleńców o aparycji ludożerców. Gonią, by zabić. Mają w dłoniach piły motorowe i włócznie, a w oczach szaleństwo. Skłonni są wjechać pod koła cysterny i zginąć w chwale na miejscu, byle tylko udaremnić kobietom ucieczkę. Przykuty łańcuchami do frontu jednego z pojazdów tytułowy bohater Max Rockatansky rozpaczliwie obserwuje rozwój wydarzeń…
Operując banałem, ale jednocześnie będąc bliskim prawdy, można by rzec, że „Mad Max: Na Drodze Gniewu”, to film o pościgu. Mordercza gonitwa zaczyna się tu praktycznie z początkiem filmu i trwa do samego końca. I tyle w temacie fabuły. To także film drogi. A filmy drogi mają to do siebie, że zawsze, bez wyjątku, są historiami pokazującymi przemianę swoich bohaterów. I to jest jedyna rzecz, jaka mi w tym filmie nie odpowiada. Od początku jawiący się jako szaleńczy i bez granic obraz George Millera, w pewnym miejscu, jakby równomiernie ze swoim bohaterem, staje się… konwencjonalny. Jest trochę jak dzikie zwierzę, które udało się ujarzmić, a następnie wytresować i teraz pozostaje jedynie czekać, jak, zgodnie z naszym oczekiwaniem, poda łapę. Tytułowy Max przestaje być także istotą bazującą jedynie na instynkcie przetrwania. Staje się skłonny do poświęceń. Swoje dobro poświęca na rzecz dobra kobiet jadących cysterną. A takie rzeczy widziałem niejednokrotnie.
Po wyjściu z kina kolega powiedział mi, że o nowym „Mad Maxie” mówi się, że rozpoczął nową erę kina akcji. Nic z tych rzeczy. Jego twórca - George Miller, który przed laty stworzył trzy części „Mad Maxa” (tam tytułowego bohatera grał Mel Gibson), jest w jakimś stopniu kontynuatorem swojej dawnej koncepcji. Owszem, dziś „Mad Max” wygląda inaczej, bo kosztuje inaczej. Nowoczesne technologie i 150 milionów dolarów pozwalają stworzyć widowisko, którego nie dałoby się stworzyć w latach 80-tych. Nie zapominajmy jednak, że domeną właśnie dzisiejszych czasów jest przychodzenie na świat filmów, które - jak wspomniałem na początku – bardziej wyglądają niż są. Temu można jednak wszystko wybaczyć. Nawet najładniejsza dziewczyna z kalendarza nie jest w stanie odwrócić od niego uwagi.
Portal resinet.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy i wypowiedzi zamieszczanych przez internautów. Osoby zamieszczające wypowiedzi naruszające prawo lub prawem chronione dobra osób trzecich mogą ponieść z tego tytułu odpowiedzialność karną lub cywilną.
Drogi użytkowniku! Trafiłeś na archiwalną wersję działu kinowego. Filmowe newsy, bieżący repertuar kin oraz filmotekę znajdziesz w nowej odsłonie serwisu.