KSIĄŻKA
Nie znam osoby, która nie ceniłaby sobie utworu Exupéry’ego. Bo to jedna z tych małych-wielkich książek, które wpływają (głównie podświadomie) na nasze życie i do których zawsze często chce się wracać. A każdy taki powrót wiąże się z nowymi odkryciami i przemyśleniami wynikającymi z lektury tekstu. Bo „Mały Książę” to kopalnia tematów i wiedzy o człowieku oraz otaczającym go świecie. W dodatku daje nam gotowe odpowiedzi na często nurtujące nas pytania i problemy. Szczególnie te dotyczące relacji międzyludzkich i podejścia do życia – tego, co jest w nim naprawdę ważne. A przy tym robi to językiem prostym i obrazowym, co jest niewątpliwie siłą tej literatury.
ADAPTACJE
Mieliśmy już adaptacje „Małego Księcia”. I delikatnie mówiąc, nie były one najlepsze. Ich autorzy nie tylko nie umieli znaleźć odpowiedniej formy (czy to animowanej, czy fabularnej) na przełożenie książki na film, ale również gubili przy tym ducha książki. Nawet jeśli wymowa pozostawała taka sama, to jednak ginęła ona w formie i wykonaniu. Stąd dziś mało chyba kto ma świadomość w ogóle ich istnienia. Świadczy to tylko o książce, która - pomimo swojej niewielkiej objętości, ale niezmierzonej głębi – była dla filmowców do tej pory wyzwaniem, któremu trudno podołać. Dlatego najnowsza adaptacja autorstwa Marka Osborne’a, reżysera „Kung Fu Panda”, tym bardziej cieszy, bo już tylko samym zwiastunem trafia ona w „klimat” i sens literackiego pierwowzoru. A przy tym – paradoksalnie - nie jest ona lustrzanym odbiciem książki.
KROK W INNĄ STRONĘ
Osborne nie tylko nie dokonał wiernej adaptacji książki Exupéry’ego, ale pozwolił sobie na więcej: na opowiedzenie historii Małego Księcia i Pilota poprzez przedstawienie historii małej dziewczynki z „planem na życie”, który wymyśliła jej matka. Mamy więc do czynienia z formą opowieści szkatułkowej, która w filmowej wersji pozwoliła reżyserowi na uwspółcześnienie historii i powiedzenie jej odbiorcom czegoś naprawdę ważnego. I jak w przypadku książki te ważne kwestie skierowane są, oczywiście, do dorosłych (którzy w końcu też byli kiedyś dziećmi), a nie ich pociech. To nadaje dodatkowej wartości i świeżości filmowi, który staje się głosem w sprawie wdrażania dzieci w robienie oszałamiających karier i tym samym zabierania im dzieciństwa, doprowadzając do psychiczno-emocjonalnego kalectwa.
NA MIARĘ NASZYCH CZASÓW
To było trafne posunięcie ze strony twórców, by w taki sposób uaktualnić wymowę książki, nie pozbawiając jej – co powtarzam raz jeszcze – pierwotnego sensu. Bo historia Małego Księcia i Pilota, który opowiada o spotkaniu z nim – to jedno. Natomiast historia małej dziewczynki – to drugie, ale w odbiorze filmu – zdecydowanie ważniejsze. Dlatego, że w filmowym „Małym Księciu” mamy pokazany problem naszych czasów: robienia kariery za wszelką ceną już od najmłodszych lat, a tym samym nastawienia jakieś części rodziców na wychowywanie przyszłych korpo-córek i korpo-synów, którzy wyposażeni w najlepsze dyplomy prestiżowych uczelni, znający kilka języków i obciążeni zbędną książkową wiedzą będą w stanie stanąć do wyścigu szczurów, by zarabiać jak najwięcej i „być kimś”.
Ale to nie wszystko. W kinowym „Małym Księciu” znajdziemy również problem zapracowanych rodziców, którzy nie mają czasu dla swojego (zgodnie ze współczesną modą/tendencją) jednego dziecka. A także problem rodziców w ogóle – w rozumieniu takim, że dziecko posiada tylko jednego rodzica, bo drugi gdzieś tam jest, ciężko pracuje, a dowodem jego życia i istnienia są okazjonalne prezenty, a nie jego obecność.
I o tym głównie mówi film Osborne’a – by nie zapomnieć, że dzieciństwo jest najważniejsze, gdyż wtedy kształtują się nasze emocje i postawy. Parafrazując słowa, jakie padają z ekranu: Jakim się jest dzieckiem, takim będzie się kiedyś (wspaniałym?) dorosłym.
PLUSY
Niewątpliwie do „plusów” tego filmu – poza treścią i wymową - należy grafika, która jest bardzo przyjemna w odbiorze (nie razi i nie przeszkadza w trakcie seansu, bo i tak czasem bywa). W dodatku – co jest wielką zaletą - nawiązująca kreską do rysunków zamieszczonych w książce przez samego autora. To daje poczucie jakbyśmy przewracali kolejne strony tej historii. A jednocześnie byli świadkami jej nie tylko bieżącego opowiadania (tu i teraz), ale także jej kontynuacji.
MINUSY
Ciężko jednoznacznie przypisać to wszystko, co dalej, „na minus” filmowi (zgodnie z duchem literackiego pierwowzoru), ale raczej nie jest to film dla najmłodszych. Raz, że jest to za „dorosły” film dla nich, ponieważ przemyca treści skierowane do rodziców; dwa, że za długi (z piętnaście minut mniej wyszłoby mu zdecydowanie na korzyść); a trzy, że im dalej, tym ta fabuła jest bardziej skomplikowana. To powoduje, że najmłodsi – co zaobserwowałem - w pewnym momencie przestają interesować się tym, co na ekranie i najzwyczajniej w świecie zaczynają się nudzić.
WARTOŚĆ DODANA
Poza wspomnianą wcześniej aktualnością adaptacji i jej tematyczną zawartością atutem filmowego „Małego Księcia” jest jego pochwała humanizmu i wyobraźni, które to „nabywa się” nie tylko poprzez czytanie, ale również poprzez obcowanie z drugim człowiekiem. Dlatego tę adaptację należy zaliczyć do udanych i wpisać ją na listę filmów obowiązkowych. Przy czym trzeba wyraźnie zaznaczyć, że literacki pierwowzór podąża swoją drogą, a film Osborne’a swoją. Ale to tak prewencyjnie dla tych, którzy jeszcze „Małego Księcia” nie czytali.
Dominik Nykiel