Recenzja. "Millerowie"
Oto komedia naszych czasów: pełna seksualnych żartów słowno-sytuacyjnych, z małą domieszką erotyzmu w najczystszej postaci. A ten pojawia się za sprawą Jennifer Aniston, niegdyś gwiazdy sitcomu „Przyjaciele”, która odstawia taniec połączony z częściowym striptizem. I trzeba przyznać, że zrobiła to całkiem nieźle, jak na amatorkę tej profesji. A tak po męsku: to jest na co popatrzeć. Jednak nie to jest tu najważniejsze. Najważniejsze jest to, że „Millerowie” to komedia – o dziwo! – zabawna, z ciekawą fabułą i galerią barwnych bohaterów.
Pomysł na tę historię zasadza się na tym, że grupka słabo znających się ludzi udaje kochającą się, tytułową rodzinę Millerów, która z Meksyku przemyca „odrobinę” marihuany. Mózgiem operacji jest Dave (Jason Sudeikis), drobny diler zmuszony do tej brudnej roboty, do której – by w ogóle miała szansę powodzenia – angażuje Rose (Aniston), striptizerkę i lokatorkę budynku, w którym i on mieszka, Kenny’ego (Will Poulter), nieśmiałego sąsiada-nastolatka, oraz Casey (Emma Roberts), zadziorną i zbuntowaną nastolatkę, która uciekła z domu. Od tej pory są jednością, na dobre i złe, i mają jeden cel. Przynajmniej tak się im wydaje.
Taki układ doprowadza do wielu komicznych zdarzeń i wzajemnych interakcji, ponieważ bohaterowie to ludzie, którzy utknęli w życiowych martwych punktach. Ich sprzeczki, kłótnie większe lub mniejsze, wzajemne cięte riposty (dialogi są naprawdę rubaszne i – jak wspomniałem na wstępie – krążą ciągle wokół seksu wszelkiej maści) oraz co rusz pojawiające się nowe problemy napędzają fabułę i sprawiają, że za Millerów aż chce się trzymać kciuki, by udał im się ten przestępczy proceder. I jakoś tak cieplej robi się na sercu, gdy – chcąc nie chcąc – powoli stają się prawdziwą rodziną, a przez to zmieniają się im priorytety.
To że ta historia sprawdza się, jest zasługą nie tylko samego scenariusza, ale w dużej mierze również trafnego dobru aktorów, zarówno tych starszych, jak i tych młodszych. Widać, że wszyscy się dobrze bawią i dobrze czują się w swoich zwariowanych smutno-wesołych rolach. Dzięki temu widz czerpie przyjemność z seansu. Nawet jeśli ostatecznie jest on przypłacony delikatnym wstydem, że śmieszą nas takie świństewka. Ale jak to powiedział Freud: „Wszyscy jesteśmy zboczeńcami”.
Tagi:
Millerowie
,
Dominik Nykiel
,
recenzja
Data wprowadzenia: 2013-08-23