Piotr Trzaskalski w swoich filmach mówi tylko o sprawach ważnych, życiowych. Tak było chociażby w „Edim” (jednym z najpiękniejszych polskich filmów, szczególnie po 2000 roku), tak było w „Mistrzu” (mniej znanym utworze tego reżysera), i tak też jest w „Moim rowerze”, który właśnie wkrada się niepostrzeżenie do serc i umysłów kolejnych widzów. I to w różnym wieku.
Dzieje się tak z dwóch powodów. Pierwszy jest taki, że Trzaskalski stawia na relacje międzyludzkie - szczególnie na relacje męskie (w „Moim rowerze” mamy reakcję między ojcami a synami), tzw. męską przyjaźń, która – z przekonaniem już stwierdzam - stała się lejtmotywem jego filmów. Drugim powodem jest to, że reżyser ten, ustami i postawą swoich bohaterów, prezentuje bardzo prosty, przyziemny (może nawet banalny), ale jednocześnie jakże głęboki i humanistyczny ogląd świata i ludzkiego życia. Dla niego liczy się tylko to, co jest w sferze wartości i uczuć (jak chociażby relacje rodzinne w „Moim rowerze”; bliskość i zrozumienie, nawet pomimo wcześniejszych krzywd i chowanych przez lata urazów), a nie to, co w sferze materialnej, konsumpcyjnej. Dlatego bohaterami w jego filmach są najczęściej ludzie zwykli, prości, nawet tacy z marginesu społecznego (jak Edi i Jureczek z „Ediego”), którzy zostali boleśnie doświadczeni przez życie i z tym życiem zmagają się każdego dnia (i tutaj też Włodzimierz z „Mojego roweru” i tytułowy Mistrz z „Mistrza”) . Niektórym się w życiu udało, do czegoś doszli, zrobili karierę, jak Paweł (grany przez Artura Żmijewskiego) w „Moim rowerze”, ale to tylko wyjątek, który i tak w ostateczności – dla wizji świata według Trzaskalskiego - okazuje się „w środku” pusty jak wydmuszka i mało znaczący. Bo przecież nie kariera i sukcesy zawodowe są w życiu najważniejsze – mówi do nas Trzaskalski każdym kolejnym filmem.
W „Moim rowerze” najważniejsza jest – o czym już wspomniałem – relacja między ojcami i synami. Każdy z nich (Włodek, Paweł, Maciek) jest w innym wieku i na innym etapie życia. Włodek (przejmujący i szczery Michał Urbaniak) powoli z tego życia odchodzi. Paweł (tu: nerwowy, irytujący i - do czasu – bezduszny Żmijewski), syn Włodka, jest dojrzałym mężczyzną, który zrobił światową karierę muzyczną (gra na fortepianie), a rodzina wcale dla niego nie jest ważna. I Maciek, nastolatek, syn Pawła, który z jednej strony jest cichy i zamknięty w sobie, ale z drugiej strony, gdy trzeba, potraktuje ojca konkretną pyskówką i wytyka mu wszelkie wady i przewinienia. Przyglądamy się więc tym relacjom (z początku chłodnym i napiętym) i ich subtelnej, powolnej ewolucji; temu jak budują się między panami pomosty i nić porozumienia; jak wykazują sobie zrozumienie; jak – nie artykułując tego - wybaczają sobie swoje urazy; jak uczą się siebie i od siebie nawzajem; a przede wszystkim, jak uczą się być prawdziwymi mężczyznami i ojcami. W tym też pomaga im tytułowy rower, który jest tutaj symbolem i metaforą pałeczki sztafetowej (rodzicielskiej, ojcowskiej), którą przekazuje się dalej. Bo tak jak sportowiec musi przekazać pałeczkę, by ukończyć sztafetę, tak ojciec musi przekazać swojemu synowi rady i swoje doświadczenie, by ten w życiu rodzicielskim popełnij mniej błędów niż on sam i tym samym mógł być jeszcze lepszym ojcem niż on.
Tym piękniejsze jest to przyglądanie się owym relacjom (co podkreślają zdjęcia płynnej i spokojnej kamery Piotra Śliskowskiego; swoją drogą bardzo podobne do tych, których autorem był Krzysztof Ptak w „Edim”), gdyż Trzaskalski częstuje nas niewymuszonym poczuciem humoru, które pojawia się niepostrzeżenie jak długo niewidziani najlepsi przyjaciele z niezapowiedzianą wizytą. I tak tutaj rodzinny dramat miesza się na przemian z rodzinną (męską) komedią. Raz więc możemy się roześmiać, by za chwilę poczuć smutek i wzruszenie wynikające z historii trzech panów i ich prób mierzenia się z zastaną sytuacją (odejście żony od Włodka i próba jej odnalezienia, oraz przylot Maćka zza granicy) i światem w ogóle.
Niewątpliwie w dobie na siłę śmiesznych i wulgarnych polskich pseudokomedii Trzaskalski pokazuje, że da się zrobić film, który będzie jednocześnie i mądry, i refleksyjny, i zabawny. I to – jak dla mnie – stanowi o jego wielkiej wartości. Szczególnie, że „Mój rower” to propozycja zarówno dla starych, jak i młodych, którą nikt nie powinien być rozczarowany.