Długo wyczekiwaną „Ostatnią rodzinę” Jana P. Matuszyńskiego miałem okazję obejrzeć przedpremierowo i przedlekturowo, czyli przed przeczytaniem biografii rodziny Beksińskich („Beksińscy. Portret podwójny”) autorstwa Magdaleny Grzebałkowskiej – książki, która od ponad roku czeka na stosie innych książek do przeczytania. I teraz w końcu doczeka się. O Beksińskich miałem (i chyba jeszcze ciągle mam) raczej więc mgliste pojęcie. Wiem o nich mniej, niż więcej. Bo orientowanie się w obrazach Zdzisława, przeczytanie kilku wzmianek i zasłyszenie kilku informacji o nim – to jeszcze nie wiedza. Natomiast o Tomku i jeszcze jego matce, a żonie Zdzisława, zdecydowanie wiem najmniej. Bo do tej pory ta rodzina nie była w sferze moich zainteresowań.
Dlatego „Ostatnią rodzinę” oglądałem bez tego, co czasem nazywa się „wiedzowym balastem”. (Zgodnie z łacińską sentencją: „Littera docet, littera nocet”, co znaczy: „Litera<tura> uczy, litera<tura> szkodzi”). Nie patrzyłem więc na film przez pryzmat weryfikowania zdobytej wcześniej wiedzy na temat ojca i syna, ani też przez pryzmat porównywania, że coś zostało zrobione i pokazane tak, a nie inaczej. Patrzyłem na niego jak na obraz zwykłej, polskiej rodziny, która stała się znana nie tylko przez to, co robili jej członkowie, co osiągnęli, ale przede wszystkim, przez to jak żyli i z jakimi problemami się borykali.
Od mojego seansu minął już ponad tydzień. Przez ten czas dotarły do mnie opinie przyjaciół i znajomych, którzy w większości powściągliwie wypowiadają się (m.in. na facebook’u) o tym filmie, ponieważ – w przeciwieństwie do mnie, co zaznaczyłem na samym wstępie – orientują się w życiorysach Beksińskich, a szczególnie w życiorysie Tomka. Mają o nim pojęcie, gdyż m.in. słuchali jego audycji w radiu i oglądali różne materiały o nim i z nim w roli głównej. I dlatego czują niesmak, niezadowolenie i żal do reżysera i aktora (Dawida Ogrodnika), że Tomek został tak „tendencyjnie pokazany”, że „zrobiono z niego wariata” i że w ogóle „postacie są płaskie, sztuczne i bez wyrazu”. Rozumiem ich punkt widzenia. Rozumiem też ich odczucia. Ale nie mogę ich z nimi dzielić, bo oni patrzyli zupełnie z innej perspektywy na ten film i to, co i jak zostało w nim ujęte.
Z tego też względu jestem pod ogromnym wrażeniem filmu „Ostatnia rodzina”. Już od pierwszej sceny przeniósł mnie do tamtych czasów i tamtej rodziny. Wręcz zassał mnie, zahipnotyzował i sprawił, że na to, co działo się na ekranie, patrzyłem z szeroko otwartymi oczami. Z jednej strony to wszystko było fascynujące, ale z drugiej strony - przerażające. Bo film pokazuje najczęściej bolesną prozę życia Beksińskich. A tłem tej opowieści jest – i znowu – z jednej strony niesamowita, niepojęta i przerażająca chęć śmierci (Tomek), a z drugiej usilna chęć życia (a w nim akcentowania poczucia humoru i dystansu do wszystkiego, w tym do siebie) i zaznaczanie przy każdej śmierci „niezłego wyniku” przeżycia tego życia (Zdzisław). Jedno i drugie przeplata się ze sobą przez całą projekcję, sprawiając, że nie wyszedłem z seansu z duszą na ramieniu. Ale też w żaden sposób nie zaznałem optymizmu. Bo nie mogłem…
W „Ostatniej rodzinie” widzę wspomnianą wcześniej prawdziwą prozę życia , w którym raz jest lepiej, raz gorzej. A czasem tylko gorzej. Ale trzeba sobie w tym życiu jakoś radzić i przede wszystkim jakoś trwać. Bez względu na to, co się przytrafia. I tak jak film: życie nie musi mieć jakiegoś wyrazistego i spektakularnego początku, wprowadzenia, ani też zakończenia z jakąś puentą, morałem. Samo to wystarczy, by dać odbiorcy do myślenia. Natomiast sam film może okazać jak ta powiedzeniowa koszula, która jest bliższa ciału.
Niektórzy skamlą, że film o Beksińskich nie jest filmem o sztuce. Że nie ma w nim pokazanego tego „procesu twórczego”. Pozwolę sobie zacytować wycinek wpisu na Facebooku’u mojego przyjaciela, Rafała Kaplity, który również publikuje na resinecie swoje przemyślenia o filmach. Według mnie on najlepiej odpowiedział na te zarzuty: „(…) No i sztuka. Wielka sztuka przedstawiona na tle puszki z konserwą. Zwykłe życie, zwykłe mieszkanie, zwykli ludzie. Tak naprawdę sztuka jest tu gdzieś pomiędzy, zwykłość ją tak naprawdę przysłania. Sztuka jest skutkiem ubocznym życia. (…) Ten film podkreśla piękno ery analogowej. Kasety, taśmy, dyktafony, szpule... To jest non stop w tym filmie. Schyłek Beksińskich = schyłek analogu. Telefon, dzwonek, radio, nośniki muzyczne - wraz z ich śmiercią wszystko robi się cyfrowe. W ogóle jest w tym filmie dużo smaczków (…)”.
Mam ochotę obejrzeć raz jeszcze „Ostatnią rodzinę”. Ale dopiero za jakiś czas. Aż się uleży ten seans, aż się przetrawi. Aż poznam biografię Beksińskich. Wtedy być może zupełnie inaczej popatrzę na ten film.
Portal resinet.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy i wypowiedzi zamieszczanych przez internautów. Osoby zamieszczające wypowiedzi naruszające prawo lub prawem chronione dobra osób trzecich mogą ponieść z tego tytułu odpowiedzialność karną lub cywilną.
Drogi użytkowniku! Trafiłeś na archiwalną wersję działu kinowego. Filmowe newsy, bieżący repertuar kin oraz filmotekę znajdziesz w nowej odsłonie serwisu.