Lista filmów opowiadających o nauczycielach i ich zmaganiu się z ogólnie pojętym systemem jest długa. Jedne są znane bardziej (np. „Stowarzyszenie Umarłych Poetów”, „Młodzi gniewni”), innej nieco mniej (np. „Akeelah i jej nauczyciel” – czasem pojawia się w TV), a jeszcze inne wcale, jak chociażby „Klub Imperatora” (2002), który nie miał polskiej premiery kinowej, tylko gdzieś tam cichaczem pojawił się na DVD, i czasem można go wygrzebać w wielkim koszu na promocji wśród innych filmów „mniejszego kalibru”. W każdym razie filmy podejmujące tematykę nauczycielską (tzw. „teachers movie”) są stałym elementem w Kinie. Zazwyczaj pokazują one pozytywny wizerunek zawodu (czego nie można powiedzieć o polskich produkcjach, w których pojawia się temat bądź jedynie wątek-migawka belfra, np. wszystkim znany „Dzień świra”), przy czym robią to na przykładzie właśnie jednej charyzmatycznej osoby, która stosuje niekonwencjonalne metody pracy z uczniem, by wskazać mu właściwą drogę i zainspirować go do działania. Dzisiaj za taki klasyk, a zarazem prekursora w tej dziedzinie uważa się „Szkolną dżunglę” (1955) w reż. Richarda Brooksa z kreacją czarnoskórego Sidneya Poitier.
„Pan Lazhar” jest produkcją kanadyjską i również wpisuje się w powyższą konwencję. Jest to jednak film bardzo subtelny i wyciszony, bez wspomnianego wcześniej elementu wyraźnie zarysowanej charyzmy głównego bohatera. Nie brakuje „Panu Lazarowi” też wyczucia w podejmowaniu niełatwego tematu śmierci i rozmowy o niej, a także dojrzałej relacji pomiędzy uczniami (tutaj szkoły podstawowej) i ich nowym nauczycielem – tytułowym panem Bachirem Lazarem, 55-letnim algierskim imigrantem, którego imię znaczy „ten, który przynosi dobra nowinę”, a nazwisko tłumaczy się jako „szczęście”. I tak naprawdę niewiele więcej wiemy o tym człowieku (wszystkiego też nie chcę tutaj zdradzać). Ale i tak nie musimy więcej wiedzieć, bo jak to w tym zawodzie bywa, nauczyciela ocenia się przede wszystkim po tym, jaki jest i co oraz jak robi, a nie jakie ma życie osobiste i z jakimi problemami się boryka. A pan Lazhar jest spokojny, miły, sympatyczny, ma poczucie humoru i pomiędzy nim a uczniami wytwarza się tzw. pozytywna energia. Oczywiście nie pomiędzy wszystkimi, bo przecież zawsze znajdzie się jakaś „czarna owieczka” dostarczająca dodatkowych zgryzot. A tą owieczką jest chłopiec borykający się z sytuacją (samobójczą śmiercią nauczycielki), do której mógł się przyczynić…
Film Philippe’a Falardeau dostarcza nie tylko wielu powodów do refleksji, ale również wielu tematów do dyskusji - o nauczycielstwie i misji tego zawodu; o szkolnictwie i systemie; któremu ta – jako instytucja – jest podporządkowana; o tym, że nawet najtrudniejszych i najbardziej bolących spraw nie należy zamiatać pod dywan; o tym, że wobec drugiego człowieka (dziecka/ucznia) ZAWSZE trzeba być człowiekiem, bez względu na ilość smutków, niepowodzeń i nieszczęść, jakich doświadczyło się w życiu. Myślę też, że „Pan Lazhar” jest także idealną realizacją sentencji Czecha Jana Amosa Komeńskiego (jednego z najważniejszych i najwybitniejszych pedagogów, żyjący w XVII wieku), na którą natrafiłem 4 kwietnia 2012 roku w kalendarzu: „Szkoła nie powinna być przybytkiem płaczu i plag, lecz uwag i czynności”. I w to należy wierzyć i do tego należy dążyć. A filmy pokroju „Pana Lazhara” powinny tylko do tego skłaniać.