Jeśli wierzyć w hollywoodzkie powiedzenie, które mówi, że jesteś tyle wart, ile twój ostatni film, to wychodzi na to, że Steven Soderbergh jest niewiele wart… (co prawdą nie jest). Tym bardziej, że – jak donoszą media – „Panaceum” to niby jego ostatni film*, ponieważ ma zamiar przejść na filmową (przedwczesną) emeryturę. Kończyć więc imponującą i kameleonową karierę reżyserską w taki sposób, to jak przepraszać za coś, czego się nie zrobiło – bez sensu.
Jeśli chodzi o „Panaceum”, które właśnie gości na naszych ekranach, to faktycznie wyraźnie widać w nim spadek reżyserskiej formy, ale też brak wyczucia w wyborze scenariusza, bo ten już pozostawia wiele do życzenia. Sam pomysł (nawet zwiastun filmu) jest bardzo intrygujący i na czasie, bo rzecz na pierwszy rzut oka dotyczy przemysłu farmakologicznego i skutków zażywania leków, ale z chwilą rozwoju fabuły i wdrażania się w tę historię szybko okazuje się, że intryga blednie, a jej rozwiązanie okazuje się wręcz niedorzeczne, śmieszne i naiwne (aż dziw bierze, że taki reżyser dopuścił się w swoim filmie takiej płycizny) na dodatek farmakologii w tym filmie jest tyle, co witamin w kupionym w zimie pomidorze. O ile jeszcze jeszcze pierwsza połowa „Panaceum” przykuwa uwagę, i to głównie ze względu na osobę Rooney Mary (gra Emily – młodą kobietę w depresji), która na potrzeby tego filmu zmieniła się nie do poznania (w końcu widać nie tylko jej talent aktorski, ale również atrakcyjność, delikatność - jednym słowem: kobiecość, czego nie dało się zauważyć w poprzednich rolach, czyli w „Dziewczynie z tatuażem” i „Prometeuszu”, przez co ciężko oderwać od niej oczy), tak w drugiej połowie, kiedy widz nacieszy się już widokiem aktorki i jednocześnie oswoi się z nim, nagle przestaje być on wystarczający. Wtedy też następuje całkowite wyzucie z emocji (o ile jakichś się wcześniej doświadczyło), a zainteresowanie całkowicie wyparowuje.
Na tle tak rozczarowującej historii wspomagająco nie działa również osoba Jude Lawa (gra psychiatrę; leczy z depresji bohaterkę Mary), który w każdym filmie wygląda tak samo i jest taki sam, ani też osoba Channinga Tatuma (wciela się w męża Emily), który nie dość, że w „Panaceum” nie miał wiele do zagrania (bohater szybko umiera), to na dodatek jest to jego najsłabsza i najmniej ciekawa rola. Jest jeszcze Catherine’a Zeta-Jones, ale i ona pojawia się sporadycznie na ekranie i poza przybieraniem ciągle poważnej miny, do której dobrano jej przyduże oszpecające okulary, godne co niektórych gimnazjalistek, nie ma nic więcej do zaoferowania.
Aż żal kinomańską duszę ściska, że film, który tak dobrze się zapowiadał, okazał się takim rozczarowaniem. Na szczęście ów zawód nie jest na tyle wielki, by sięgać od razu po jakieś antydepresanty. Wystarczy dawka wcześniejszych filmów Soderbergha (no, może poza „Magic Mike” – jeśli chodzi o mnie), a jego filmowy świat od razu staje się lepszy.
*Tych medialnych doniesień raczej nie należy traktować poważnie, ponieważ na portalu filmweb w filmografii reżysera widnieje kolejny film, zatytułowany „Cleo”, którego premiera jest zaplanowana na 2014 rok.
Portal resinet.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy i wypowiedzi zamieszczanych przez internautów. Osoby zamieszczające wypowiedzi naruszające prawo lub prawem chronione dobra osób trzecich mogą ponieść z tego tytułu odpowiedzialność karną lub cywilną.
Drogi użytkowniku! Trafiłeś na archiwalną wersję działu kinowego. Filmowe newsy, bieżący repertuar kin oraz filmotekę znajdziesz w nowej odsłonie serwisu.