Już na pierwszy rzut oka widać, że jest to film Asghara Farhadiego, który w tamtym roku otrzymał Oscara za „Rozstanie” – dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego. Podobieństwo „Przeszłości” do „Rozstania” tkwi w temacie: zarówno w jednym, jak i w drugim chodzi o pokazanie skomplikowanych relacji między kobietą a mężczyzną/mężczyznami, którzy zostają postawieni przed trudną życiową sytuacją. W dodatku ich wzajemnym konfliktom i próbom ich rozwiązania przyglądają się dzieci („Rozstanie”), a także są ich bezpośrednimi uczestnikami („Przeszłość”).
W „Przeszłości” Farhadi opowiada historię kobiety, Marie (w tej roli Bérénice Bejo, znana z również oscarowego „Artysty”), która chce zakończyć związek z jednym mężczyzną (wziąć rozwód z mężem przebywającym od kilku lat za granicą), by ułożyć sobie nowe życie z innym i kolejnym już mężczyzną. Sytuacja nie jest taka prosta, ponieważ nowy partner ma żonę, która leży w śpiączce. W dodatku nie akceptuje go nastoletnia córka Marie.
To tylko zarys fabuły, w której problemy i nowe zaskakujące oraz bolesne informacje rozprzestrzeniają się jak pożar w lesie, a tym samym nadzieja na ułożenie sobie normalnego życia przez Marie oddala się coraz bardziej.
Warto zwrócić uwagę na to, że w „Przeszłości” to kobiety napędzają spiralę kolejnych problemów. Natomiast mężczyźni są bierni i zupełnie wyprani z emocji. Szwendają się jak własne cienie, bez wyrazu, i co rusz pozwalają kobietom (szczególnie pięknej, inteligentnej i zaradnej Marie, której na twarzy maluje się zmęczenie) przestawiać się jak figury na szachownicy. A nawet jeśli kochają, to nie okazują lub nie potrafią tego okazać.
Nie trudno się już domyślić, że reżyser „Rozstania” po raz kolejny postanowił sięgnąć po historię ciężkiego kalibru. Bo im bardziej zagłębiamy się w tę opowieść, tym większy ucisk czujemy w żołądku. Wynika to przede wszystkim z tego, że przedstawione sytuacje są bardzo życiowe i tak naturalnie zagrane, że aż bolą, jakby dotyczyły nas samych. W ogóle ten „nieefektowny” dramat jest odbiciem rzeczywistości – nie ma w nim nic wydumanego, naciągniętego i zrobionego na siłę. Tak jakby Farhadi wziął kamerę i postanowił sfilmować losy przypadkowej pary, rodziny czy jakiejś grupy ludzi, którzy borykają się z problemami dnia codziennego i jakoś próbują sobie z nimi po ludzku poradzić. Owszem, czasem puszczają im nerwy, są kłótnie, łzy, ale to nie jest żenująca, krzykliwa i sztuczna historia w stylu programu „Trudne sprawy”. I to właśnie sprawi, że „Przeszłość” przepadnie, szybko zniknie z kinowych ekranów (co dodatkowo potwierdza fakt, że grają ją tylko dwa rzeszowskie kina, a ilość seansów jest znikoma) i przez przeciętnego (szczególnie młodego) widza nie zostanie ani trochę doceniona. Ba! Nawet nie zostanie zauważona. Ale tak właśnie dzieje się z wartościowymi filmami, które w dodatku nie mają na końcu morału.