Druga filmowa odsłona przygód Mikołajka dobitnie pokazuje, że są utwory literackie, które skutecznie opierają się filmowej materii. Nawet jeśli istnieje przekonanie, że dzisiaj da się już wszystko przenieść na ekran i dla filmowców nie ma rzeczy niemożliwych, to finalny efekt nie zawsze jest – przynajmniej – zadowalający. Szczególnie i paradoksalnie jeśli ów utwór ma w sobie niesamowitą językową i narracyjną prostotę, lekkość i humor, podkreślony dodatkowo zabawnymi rysunkami (również wyrażającymi prostotę), i znają, kochają i czytają go po wielokroć zarówno ci mali, jak i duzi. Bo tak właśnie rzecz ma się z serią książek o Mikołajku duetu René Goscinny’ego (tekst) i Jeana-Jacquesa Sempé (rysunki), których miłośnikiem sam jestem i do których z dużym entuzjazmem powracam.
To nie jest jednak do końca tak, że udana filmowa adaptacja tej serii jest niemożliwa. Pierwsza próba (z 2009 roku), zatytułowana „Mikołajek”, była ciekawa i całkiem zabawna. W jakimś też stopniu oddawała ducha książki. Ale to wszystko było podyktowane przynajmniej kilkoma czynnikami: ciekawością, świeżością i życzliwym nastawieniem - bo przecież ten utwór pojawił się pierwszy raz w wersji fabularnej na wielkim ekranie.
W dodatku, kiedy zasiadło się już wygodnie w fotelu, okazało się, że reżyser (Laurent Tirard) i jego współscenarzyści umiejętnie posklejali wiele książkowych historyjek w jedną przystępną całość, a w dodatku zebrali ciekawą obsadę małych i dużych aktorów, którzy szczerze byli zabawni i pasowali do literackich wyobrażeń.
W drugiej części, chociaż nie zmienił się reżyser, zmieniła się spora część obsady, włącznie z odtwórcą głównego bohatera. Posunięcie jak najbardziej zrozumiałe, bo w ciągu pięciu lat tamtemu Mikołajkowi (jak i pozostałym chłopcom) zdążyło się wyrosnąć z bycia słodkim urwisem (dziś ma już 15 lat). W dodatku zmieniła się sceneria i temat – ze szkoły akcja przeniosła się na plażę, co sugeruje już sam tytuł. Wydawać by się mogło, że wakacje i plaża to idealne połączenie do stworzenia ciekawej przygody. W końcu jak powiedział Mikołajek w literackim pierwowzorze tej części: „Fajnie jest na wakacjach – razem z kolegami pływamy, opalamy się, biegamy, bijemy się, nie odzywamy się do siebie, i jest super zabawa”. Niestety w trakcie seansu nie ma super zabawy. Temperatura emocji płynących z ekranu jest, co najwyżej, letnia, a co za tym idzie, z każdej strony wieje nudą. A my po seansie próbujemy sobie wmówić, że nie jesteśmy rozczarowani. Bo przecież to jest „Mikołajek”.
W czym więc tkwi problem? Chyba w tym, że filmowe chwyty użyte za pierwszym razem nie sprawdziły się za drugim. Wiedzieliśmy, czego możemy się spodziewać, więc nie było żadnego zaskoczenia. W dodatku film sprawia wrażenie, jakby posklejany był z pojedynczych scenek, które na siłę starają się nas rozbawić. Niby wszystko jest tak samo, a jednak zupełnie inaczej. I to jest właśnie ta literacka materia „Mikołajka”, która filmowo mogła się sprawdzić co najwyżej tylko raz. Dlatego jeśli powstanie kolejna odsłona przygód Mikołajka, lepiej ją sobie darować. Chyba że ktoś nie widział jeszcze tej części, to już może zaniechać oglądania. A w zamian sięgnąć raz kolejny po książkę (i/lub audiobook w interpretacji Jerzego i Macieja Stuhra), bo ta nie zawiedzie nawet najbardziej wybrednych.