Kiedyś najemca nie zapłacił mi za wynajem mieszkania. Przypomniałem go sobie od razu, gdy zobaczyłem głównego bohatera filmu „Whisky dla aniołów” w reżyserii Kena Loacha. Wygląd, sposób chodzenia, sposób bycia - wypisz, wymaluj - bohater filmu: drobny cwaniaczek, który ściągnął na siebie mnóstwo problemów.
Trzeba przyznać, charakterny to typ. Nie pozwala sobie w kaszę dmuchać - zostaje skazany na prace społeczne za pobicie, zakochuje się w niewłaściwej dziewczynie, zostaje ojcem, walczy z brakiem akceptacji ze strony „teścia”, który zakazał mu spotkań z córką i jej dzieckiem oraz postawił przed trudnym wyborem: „duże” pieniądze na nowe życie i rezygnacja z miłości albo… No i w tej sytuacji chłopak zachowuje się zdecydowanie bardzo dojrzale, niespodziewanie dojrzale z racji jego reputacji. Próbuje sprostać wszystkim problemom, staje się odpowiedzialny.
Wyraźnie różni się od reszty towarzystwa zebranego na pracach społecznych nakazanych przez sąd. Trudno o inne określenie przedstawicieli tej grupy jak „ćwoki” (ewentualnie: nieudacznicy; niech będzie: autsajderzy; dobrze: osoby zagrożone wykluczeniem społecznym). Dziwni są, takie niebieskie ptaki: mają to, na co sobie sami zapracowali. „Zorganizowany”, „zwykły” obywatel nie powinien ich lubić. A jednak. Pierwszym, który ich polubił, jest ich opiekun podczas prac społecznych, człowiek wyjątkowo wyrozumiały, dobroduszny, pomocny, z pasją, którą pokazuje swoim podopiecznym. I ciekawe, oni podchwytują tę ofertę, ocierają się o inny, wcześniej im niedostępny świat bogactwa i luksusu symbolizowanego kulturą spożywania whisky (oraz zawrotnymi cenami najdroższych jej rodzajów).
Film jest niewątpliwie satyrą na snobistycznych bogaczy, gotowych płacić niebotyczne sumy za coś, co powinno przede wszystkim „dawać kopa”. Nic dziwnego, że „społecznicy” postanowili nieco podskubać bogatych. Był przywódca, świetny plan, zapał. Teraz każdy widz, który już zdążył polubić grupę, kibicuje jej, żeby się udało. „Gang Olsena” jednak nie odnosił łatwych sukcesów, a ci niewiele im ustępują. Tak to dramat społeczny przeistacza się w rewelacyjna komedię, w której sprawy poważne mieszają się z lekkimi, trochę jak u Chaplina. Na dodatek ciekawie rozwija się wątek miłosny, niczym nieodbiegający od perypetii Romeo i Julii.
„Whisky dla aniołów” to cząstka trunku, która wyparowuje w trakcie leżakowania. „Anioły” filmowe także uszczknęły ciut dla siebie (może w niezbyt uczciwy sposób), ale tylko jeden z nich rozpoczął nowe, darowane życie. Co stało się z resztą? Nadal byli szczęśliwi. A jak? To trzeba zobaczyć w tym ze wszech miar godnym polecenia filmie.
P.S. Film „Whisky dla aniołów” można było obejrzeć w czerwcu w Dyskusyjnym Klubie Filmowym „KLAPS” w WDK w Rzeszowie.