Jestem po lekturze autobiograficznej książki „Niełatwy dzień” Marka Owena („Pierwszej i jedynej relacji komandosa sił specjalnych Navy SEAL, które doprowadziły do śmierci Osamy bin Ladena” – spisuję z okładki książki) i seansie filmu „Seal Team Six: The Raid On Osama bin Laden” (w polskim tłumaczeniu: „Nalot na bin Ladena”) w reż. Johna Stockwella, zrealizowanego dla amerykańskiej telewizji (można go obejrzeć w Internecie). Dlatego tym większa była moja niecierpliwość w oczekiwaniu na to, jak Kathryn Bigelow pokaże „największe polowanie w dziejach ludzkości” (spisuję z plakatu do filmu). Szczególnie, że reżyserka ta – jako pierwsza w historii kobieta, którą w 2011 roku nagrodzono Oscarem za „The Hurt Locker. W pułapce wojny” – w ostatnich latach dała się poznać jako kobieta-filmowiec, który mocno sympatyzuje z kinem o tematyce wojennej (patrz wcześniej: „K-19” z 2002 roku). A takie połączenie, powiedzmy sobie szczerze, nie jest często spotykane.
Co więc wychodzi z tego, gdy w jednym zdaniu pojawią się takie wyrazy, jak „kobieta”, „wojna”, „terroryzm” i „Osama bin Laden”? Wychodzi bardzo skrupulatne i metodyczne kino, które tak na dobrą sprawę ciężko jednoznacznie sklasyfikować. Bo „Wróg numer jeden”, który opowiada historię od 11 września 2001 roku, czyli od ataków na World Trade Center (tego w filmie nie widzimy, lecz słyszymy w formie autentycznych nagrań ludzi uwięzionych w wieżach, dzwoniących na numery alarmowe i proszących o pomoc), poprzez przesłuchiwanie terrorystów i wieloletnie poszukiwanie bin Ladena, aż po jego zabicie (nocą z 1 na 2 maja 2011 roku), to nie kino wojenne w „czystym” wydaniu. Podobnie jak „Hurt Locker” nie był typową „wojenną rąbanką”, do której jesteśmy w Kinie przyzwyczajeni.
„Wróg…” to – jak dla mnie - przede wszystkim dramat, pasja i trumf jednostki w jednym, ponieważ cała historia jest pokazana z perspektywy kobiety – agentki CIA, w filmie o imieniu Maya (w tej roli słynąca ze swoich pięknych, rudych włosów Jessica Chastian; ostatnio można było ją zobaczyć w „Gangsterze”, „Drzewie życia” lub „Służących”), która to po dziesięciu latach porażek i błędnego kręcenia się w kółko wytropiła największego terrorystę świata (jest również o niej mowa w książce Owena). To głównie jej oczami patrzymy na tę – zdawałoby się – niekończącą się historię poszukiwań bin Laden, w którą w życiu wielu już zwątpiło. Ale też patrzymy na nią – jak zmienia się w ciągu tej dekady: od niepewnego dziewczęcia, któremu z początku z trudem przychodziło patrzeć na tortury terrorystów lub ludzi związanymi z terrorystami, po dojrzałą i zdeterminowaną kobietę (chwilami można mieć wrażenie, że ogarniętą obsesją), która – aż chce się powiedzieć: jako jedyna wśród całej zgrai facetów „miała jaja” – do końca była przekonana do tego, co robi, i do tego, że w fortecy z przyciemnianymi oknami i ogrodzonej wysokim murem znajduje się „Geronimo”. Takie ujęcie historii plus wręcz jej paradokumentalny charakter, sprawia, że „Wroga…” ogląda się w dużym skupieniu, oczekując na to, co nieuniknione i być może dla niektórych najciekawsze.
Chociaż za „Wroga…” wzięła się kobieta, to nie można powiedzieć, że został on zrobiony delikatną rączką. Bigelow nie unika pokazywania scen tortur (podtapiania i psychicznego upokarzania), wprost obnaża porażki CIA w prowadzeniu śledztwa i konsekwentnie prowadzi narrację filmu. Bez roztkliwiania się i niepotrzebnych wybiegów oraz zbędnych pytań, czy to wszystko było dobre, czy złe? Oznacza to, że w dziele Bigelow nie znajdziemy ocen moralnych. Za to znajdziemy, jak na kobietę przystało, solidną dawkę emocji w solidnie zrobionym filmie.