Po tym jak zobaczyłem „Labirynt” Dennisa Villeneuve’a stwierdziłem, że już każdy kolejny jego film będzie lądował na mojej liście „musisz zobaczyć”. Tym sposobem trafił mi się jego najnowszy „Wróg”. Oba filmy łączą przynejmniej dwie rzeczy: aktor Jake Gylenhall oraz specyficzny chwyt jaki reżyser stosuje na widzu – umyślne wprowadzenie w stan konsternacji i niewiedzy na temat poprawności interpretacji tego co oglądamy na początku filmu. Cała reszta jednak je dzieli.
O ile „Labirynt” to bardzo skrzętnie przygotowany rasowy thriller, o tyle ”Wróg” należy do rodziny filmów, które trudno sklasyfikować względem gatunkowym. To kino bardziej alternatywne, którego, w tym przypadku, składowe to tajemnica, surrealizm, niedosłowność. Nic dziwnego, że wręcz z automatu porównuje się go do utworów Davida Lyncha, które, jak to się dziś często mówi – mają podobny klimat.
Ogólnikowo rzecz ujmując mamy do czynienia z historią mężczyzny, który pewnego dnia pożycza sobie film i oglądając go trafia na swojego, jak mu się zdaje, sobowtóra. Planuje go odnaleźć, a kiedy to się udaje życie zaczyna mu się komplikować. Okazuje się bowiem, że obaj panowie są identyczni, ale identyczni do tego stopnia, że mają nawet tę samą fryzurę, czy w tym samym miejscu bliznę. Pojawia się strach…
Są w tym filmie jednak momenty, które karzą myśleć, że „Wróg” to niekoniecznie dziwny film o sobowtórze, lecz coś, co ma zupełnie inne intencje. Mówię tu choćby o sentencji otwierającej film („Chaos to nierozszyfrowany porządek”), o scenach z potężnymi pająkami (wielkości całego pokoju), o reakcjach bliskich bohatera, a także w końcu o nieco „schizofrenicznej” atmosferze jaką generuje ten film. Gdyby postawić sobie hipotezę, że historia „Wroga” jest swego rodzaju urojeniem bohatera, że on sam ma, fachowo rzecz ujmując, dysocjacyjne zaburzenie tożsamości; że boi się życia w małżeństwie i spodziewanego ojcostwa. Wówczas dość skomplikowana i niełatwa w odbiorze całość zacznie formować pewien sensowny kształt, a nawet się podobać.
Dlatego zachęcam, aby przed tym i gamą podobnych mu zwodniczych filmów wykazać zawsze odrobinę nieufności i wybrać sobie zawsze nieco podejrzliwą ścieżkę interpretacji. Jeśli bowiem odbierzmy to, co na ekranie w sposób dosłowny, całość może się po prostu okazać zlepkiem bezsensownych obrazków. W przypadku „Wroga” byłoby to dla niego nieco krzywdzące.
Rafał Kaplita