O „Wstrząsie” było u nas głośno jeszcze zanim pojawił się w kinach. Wszystko za sprawą tegorocznych Oscarów i sytuacji, w której nominacji nie dostał żaden czarnoskóry artysta. „Wstrząs”, jako film z czarnoskórym aktorem w roli głównej, miał wtedy na to zasługiwać, również sam aktor – Will Smith, który praktycznie obraził się na Akademię.
Wybierając się na ten film, miałem zbudowaną w głowie jego wizję. Trochę nastawił mnie jego opis brzmiący mniej więcej tak: Dr Bennett Omalu znajduje dowody na powiązanie mikrowstrząsów oraz urazów głowy sportowców z ich późniejszymi samobójstwami. Miałem już w głowie wizję lekarza-bohatera, który zaradzi chorobom głowy; lekarza, o którym na zakończenie filmu będziemy mogli przeczytać coś w rodzaju, że uratował tyle i tyle istnień i na zawsze zmienił oblicze sportu. Film dość szybko z takiego schematu się jednak wypisuje.
Sport był zawsze dla mnie ważny. Przede wszystkim dlatego, że dostarczał ogromu emocji. Zarówno podczas jego uprawiania, gry, ale również podczas jego oglądania. Nieprzerwanie uważam, że sport odgrywa ważną rolę w naszym życiu, ale i świecie. Miliony ludzi pochłoniętych sportem, to jednocześnie miliony ludzi wydających pieniądze. Mniej więcej na tej dychotomii wartości bazuje „Wstrząs”. Zagraniczny i nie interesujący się zbytnio futbolem amerykańskim lekarz odkrywa coś, co z jednej strony może uratować ludziom zdrowie, a w niektórych przypadkach i życie, z drugiej strony może zrujnować jedną z dyscyplin sportowych. Zresztą nie byle jaką, bo najpopularniejszą w USA. W filmie pada nawet zabawne, choć po chwili zastanawiające stwierdzenie, że to nie Kościół ma największy wpływ na społeczeństwo w USA, lecz NFL (Narodowa Liga Futbolowa).
„Wstrząs” jest opowieścią, w której jednostka pełna ideałów (nawiasem tych amerykańskich właśnie) konfrontuje się z amerykańską rzeczywistością, żeby nie powiedzieć, jako imigrant, z samą Ameryką. Omalu dowodzi, że człowiek nie jest stworzony do gry w futbol. Nie przystosowana do tego jest przede wszystkim jego głowa. Stara się mówić wszem i wobec, że człowiek to nie dzięcioł. Pełen euforii szybko zauważa, że tak naprawdę nikt go nie chce słuchać.
Jedną z wartości tego filmu jest to, że nie mamy tu jednego punktu widzenia. Wcale nie jest tak, że patrzymy na tę historię mając w głowie wizję heroicznego doktora i system. Nie. Film przedstawia sytuację, w której ktoś nagle mówi, że (tu przykład z powietrza) od dziś pływanie powoduje raka. Jakkolwiek niedorzecznie to teraz brzmi, to chodzi mi o sam fakt, że nagle, pomimo że w dobrych intencjach, ktoś chce nam odebrać przyjemność pływania.
W futbolu, owszem, można by zmienić zasady. Wtedy jednak nie byłby tak spektakularny i popularny. To tak, jakby bokserom zabronić uderzać zbyt mocno.
Bardzo lubię filmy, które ukazują drugą stronę sportu, tę nieoficjalną, tę poza kulisami, jednak jednocześnie tę, bez której prawdopodobnie nie byłoby warstwy wierzchniej, tej oficjalnej z kolei; tej, której doświadczamy podczas zawodów. Wybitny dokument „Senna” obrazował istotę sfery psychicznej i duchowej w sporcie, bardzo ciekawy „Moneyball” pokazywał sport od strony teorii jego uprawiania, całkiem udana „Strategia mistrza” podejmowała temat dopingu oraz tego, jak potężną rolę odgrywa on w sporcie. „Wstrząs” w jakimś stopniu opisuje też funkcjonowanie instytucji sportowych. Mecz czasem okazuje się tylko ostatnim ogniwem złożonego mechanizmu.
Żeby nie przestraszyć „Wstrząsem” sceptyków sportu, dodam, że stanowi on również dobry przykład kina obyczajowego, a pośród kasków futbolowych jest tu nawet sporo miejsca na romantyzm. I co zaskakujące w dzisiejszych czasach, jego niebywałą zaletą w tej materii jest powściągliwość formy. Jakież to zadowalające oglądać scenę sekcji zwłok i nie mieć powodu do odwracania głowy od ekranu, albo ileż radości daje oglądanie dwójki zakochanych bohaterów, których relacja, w końcu, nie ogranicza się do scen pościelowych. Jaki film o miłości kończy się dziś na jednym nieśmiałym pocałunku i trzymaniu za ręce?
I tak sobie myślę, że przy nominacjach do Oscarów, chyba bym ten film uwzględnił, a Willa Smitha chętnie wymienił z Mattem Damonem.
Portal resinet.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy i wypowiedzi zamieszczanych przez internautów. Osoby zamieszczające wypowiedzi naruszające prawo lub prawem chronione dobra osób trzecich mogą ponieść z tego tytułu odpowiedzialność karną lub cywilną.
Drogi użytkowniku! Trafiłeś na archiwalną wersję działu kinowego. Filmowe newsy, bieżący repertuar kin oraz filmotekę znajdziesz w nowej odsłonie serwisu.