Na „Ziarno prawdy” wybrałem się w szerszym gronie miłośników dobrego filmu. Po seansie rozmów na jego temat było niewiele, zupełnie jakby dyskusji nie prowokował albo nie był jej godzien. Opinie były prawie zgodne – rozczarowanie. Z jednym wyjątkiem. Moim.
Kilka słów krytyki, jakie padły pod adresem tego filmu było zresztą jak najbardziej słusznych. Zgadzam się – ten film nie trzyma się do końca kupy. Zgadzam się także – jego historia (oparta zresztą na popularnej książce Zygmunta Miłoszewskiego) jest miejscami szyta grubymi nićmi, żeby nie powiedzieć cerowana dratwą. Zupełnie jakbyśmy oglądali kolejny odcinek „Scooby Doo”. Od siebie dodam nawet rzecz najmniej spodziewaną: Robert Więckiewicz, którego bardzo cenię, nie do końca pasuje do tej roli, albo jeszcze inaczej rzecz ujmując – postać, jaką wykreował, nie do końca współgra z tą historią. „Ziarno prawdy” ma jednak kilka ujmujących plusów, które sprawiają, że ostatecznie wspominam go dość dobrze.
Klimat. Nigdy nie lubię, kiedy ktoś używa tego określenia. Kiedy mówi, że „film ma klimat”. To zwrot, który z jednej strony o czymś tam informuje, ale z drugiej strony niczego nie precyzuje. Nie pozostaje mi jednak nic innego, jak powiedzieć to, że „Ziarno prawdy” ma właśnie niepowtarzalną atmosferę – nieco metafizyczną i jednocześnie zahaczającą o średniowieczne motywy, kiedy np. stosowano potworne formy kary śmierci (np. łamanie kołem). W każdym razie dzięki temu „Ziarno prawdy” ogląda się, mimo wszystko, z przejęciem. Już nawet nie chodzi o to, że człowiek zobaczy w końcu zbrodnię, co, że zobaczy zbrodnię potworną, szokującą. W końcu morderca, którego stara się uchwycić detektyw, stosuje rzeźnicze metody.
Znów nie lubię oddzielać od całości, ale muszę podkreślić wartość muzyki, która stanowi znaczny procent wartości „Ziarna prawdy”. To, co zrobił dla tego filmu Abel Korzeniowski (ceniony zresztą i za granicami naszego kraju), przechodzi ludzkie pojęcie. Jako meloman, który zawsze i bez wyjątku zwraca szczególna uwagę na ścieżkę dźwiękową w filmie, muszę stwierdzić, że w ostatnich miesiącach tylko Hans Zimmer w „Interstellar” zrobił coś, co wywarło na mnie tak mocne wrażenie i - pomimo idealnej kompozycji z obrazem - dało się wyłowić jako odrębna całość.
Te dwa „plusy”, o których mowa, są dla (akurat) thrillera wyjątkowo istotne, tak jak pierwszorzędnie istotna jest intryga. A ta, choć zapowiada się dobrze, to finalnie gdzieś rozczarowuje. Człowiek myśli: „to już?”, „to tylko tyle?”, „tak łatwo?”, „a miało być tak trudno”. Może i tak. Może i zakończenie „Ziarna prawdy” jest jego piętą achillesową, ale i tutaj potrafiłbym znaleźć ważny plus. Otóż gdzieś od samego początku ten film pachnie metafizyką i metafizyką stara się tak naprawdę finalnie obronić. Jestem zdania, że jednak mu to wychodzi.
Rafał Kaplita
Ocena 7/10