Powstało już kilka filmów, które opowiadały o książkach, jako ważnej skarbnicy wiedzy mającej znaczny wpływ na ludzkość. Żeby było ciekawiej, część z nich należy do gatunku określanego mianem science fiction. Choćby niedawna „Księga ocalenia”, w której Biblia stanowi ratunek dla postapokaliptycznego świata albo „Fahrenheit 451” Francoisa Truffauta (powstały na podstawie powieści „451 stopni Fahrenheita” Raya Bradbury’ego, utoru, który dzisiaj powinen być w szkole lekturą obowiązkową) w którym ruch podziemia uczy się na pamięć treści w pośpiechu palonych książek. „Złodziejka książek”, choć mocno historyczna, to całkiem nieźle koresponduje właśnie z klasykiem Truffauta. Ukazany w obu filmach świat wojny, to świat, w którym zamierza się odebrać ludziom własne poglądy, wrażliwość i wiedzę, właśnie zabraniając czytania książek. W obu filmach znajduje się osoba, która działa wbrew systemowi.
W „Złodziejce…” jest to młoda dziewczyna, która jeszcze przed wybuchem II wojny światowej trafia w ręce rodziny zastępczej. Tylko dzięki tej sytuacji ma okazję nauczyć się czytać i pisać, tym bardziej, że jest w wieku, w którym powinna robić to już dość dobrze. Nastaje jednak wojna i wszystkie jej następstwa. Hitlerowskie Niemcy, w których przychodzi jej żyć, zabraniają w pewnym momencie z korzystania z zagranicznych dokonań literackich. Dziewczyna nie mogąca pogodzić się z obecnym stanem rzeczy, podkrada książki z bogatej biblioteki burmistrza. Odczuwa wielką potrzebę czytania, idącą w parze z potrzebą poznawania.
Oprócz czysto wojennych tematów – głodu, eksterminacji Żydów, przeszukiwaniach - atmosferze strachu i wszechobecnej śmierci (co dobitnie podkreśla narrator – właśnie śmierć), czyli jednocześnie wszystkiego tego, co o wojnie kino zdążyło już powiedzieć, pojawia się w tym filmie temat literatury, jako swoistego oręża w walce o lepsze jutro. Książki, które „pożycza” dziewczyna, są tu nie tylko odskocznią od ponurej rzeczywistości, ale też doskonałym narzędziem do kształtowania ludzkich poglądów i wyobraźni. Jest w filmie scena, kiedy ukrywany w piwnicy żydowski chłopak, który nie widział już długi czas światła dziennego, prosi dziewczynę, by ta opisała mu jak wyglądał dzień. Tylko dzięki literaturze zapalona czytelniczka jest w stanie opisać mu uroki dnia w taki sposób, że ten będzie mógł go sobie to dość dobrze wyobrazić.
Choć nie ma w tym filmie nic zaskakującego, choć obraz wojny jest typowy, a i funkcja jaką spełniają książki nam doskonale znana, to jednak jest w nim coś, co daje na zakończenie do myślenia. Otóż opowiada on historię z czasów, w których za kradzież książki można było zginąć. My zaś oglądamy ją teraz, kiedy np. statystyczny Polak czyta ułamek książki w skali roku, w tym ponad 60% z nas ani jednej. Innymi słowy, sami dobrowolnie robimy coś, na czym zależało Adolfowi Hitlerowi. I wcale nie trzeba nas przy tym trzymać na celowniku.
Rafał Kaplita