Z polskimi komediami, szczególnie romantycznymi, jest jak z niektórymi grupami kabaretowymi: chciałyby być lekkie, przyjemne i niewymuszenie wesołe, ale brakuje im dobrych pomysłów, talentu do improwizacji, naturalności i wizualnych predyspozycji, czyli tego wszystkiego, co sprawia, że je po prostu lubimy. Chociażby dlatego, że świetnie poprawiałyby nam samopoczucie, przez co tak chętnie do nich wracalibyśmy, oglądając niektóre skecze na okrągło. I tak też rzecz ma się z filmem „Facet (nie)potrzebny od zaraz”. Zapowiedziany jako „błyskotliwa komedia” przynosi ze sobą rozczarowanie, gdyż błyskotliwości i komedii w nim tyle, co radości w pochmurny dzień.
Problem polega na tym, że historia trzydziestoletniej Zosi (zagranej przez uroczą Katarzynę Maciąg), która porażona piorunem (właściwie to fabularnie, po co?) „na gwałt” szuka tytułowego faceta na męża, by tym samym wygrać licealny zakład, nie ma w sobie niczego, co predysponowałoby ją do zaszczytnego miana komedii romantycznej. Bo sam pomysł, chociaż dobry, to jednak niezbyt oryginalny, w dodatku w ogóle tutaj nie wykorzystany. Stąd opowieść o poszukującej Zosi jest miałka i sprawia wrażenie, jakby składała się jedynie z luźno powiązanych ze sobą scenek, których równie dobrze mogłoby nie być – ot, stworzone na siłę, co widać, słychać i czuć odbiorczym nosem. Co więcej, ciężko w tym filmie o żart, ciepło, czułość i wzruszenie – nieodzowne elementy gatunku. Dlatego tak trudno o przejęcie się sercowymi niepowodzeniami głównej bohaterki, która równie dobrze może się przespać z każdym byłym, byle tylko osiągnąć swój cel. Natomiast na wszelkie niepowodzenia nic tak dobrze nie robi, jak napicie się oraz pobluzganie sobie, czy to w rytm muzyki, czy to w kierunku swojej najlepszej przyjaciółki (a tę gra Joanna Kulig). Tym sposobem z „Faceta (nie)potrzebnego od zaraz” wyłania się – może niechcąco - obraz współczesnych młodych kobiet: smutny i zimny jak cała ta historia. (Mężczyźni wcale nie lepiej tu wypadają). A najdziwniejsze dla mnie, jako faceta, w tym wszystkim jest to, że ten film zrobiła kobieta…
Naszym twórcom, którzy biorą się za komedie romantyczne, polecam wnikliwe przestudiowanie twórczości Richarda Curtisa. To on zrealizował „Cztery wesela i pogrzeb”, „Nothing Hill”, „Dziennik Bridget Jones”, „To właśnie miłość” czy też w minionym roku „Czas na miłość”. Curtis wie, jak robić romantyczne komedie ze smakiem i klasą, które ogląda się po wielekroć i które za każdym razem bawią i wzruszają. Gdyby polscy filmowcy odrobili lekcje, życie zwykłego widza od razu stałoby się lepsze.