Obejrzałem „Smoleńsk” w dniu jego premiery. I z przykrością muszę powiedzieć, że nie spełnił moich pokładanych w nim nadziei i oczekiwań. A czekałem na niego z wielką niecierpliwością. Zawiódł mnie przede wszystkim od strony wizualnej i artystycznej – tu głównie aktorskiej, która jest najsłabszym elementem filmu. Również ze względu na nietrafioną obsadę. Ale chyba nie to mnie, po ponad tygodniu od premiery, najbardziej smuci. Najbardziej przykre teraz jest to, z jaką ogromną falą krytyki, kpiny i przede wszystkim nienawiści w mediach (głównie w Internecie, i to najczęściej w wydaniu tych, którzy „Smoleńska” nie widzieli) spotkał się ten film. Jeszcze w premierowy weekend, by apogeum tego hejtu osiągnąć tuż po nim.
Dla mnie jest to niepojęte. Bo chyba nie było wcześniej polskiego filmu, tym bardziej na tak ważny społeczny temat, który spotkałby się z tak ogromnym oporem, wręcz krzykiem niektórych środowisk (m.in. filmowców, aktorów, polityków), ale też „zwykłych” ludzi, jeszcze na etapie samej idei jego realizacji, jak właśnie „Smoleńsk”. Bo jeśli się nad tym chwilę zastanowić, ostatecznie mamy do czynienia TYLKO z filmem. Z czyjąś wizją. Bo każdy przecież ma prawo do przedstawienia swojej wizji. Nawet jeśli ten czy inny ktoś mówi, że „tak było naprawdę”. Owszem, życzyłbym sobie, i pewnie nie ja jeden, żeby „Smoleńsk” Antoniego Krauze był tak zrobiony, jak chociażby „JFK” Olivera Stone’a - trzygodzinny film o zamachu na prezydenta Kennedy’ego, który do samego końca ogląda się z pełnym zaangażowaniem, czy „Lot 93” Paula Greengrassa – emocjonująca wizja tego, co działo się/mogło się dziać na pokładzie i jak zakończył się los pasażerów czwartego z uprowadzonych samolotów w dniu 11 września 2001 roku.
Nie chcę wpisywać się w tę lawinę krytyki i wylewania wszelkich pomyj na ten – według mnie – ważny film. Staram się do niego podejść jako zwykły widz i jednocześnie osoba, która pośrednio – poprzez to, czym się zajmuje i ile ogląda - związana jest z Kinem. Tym bardziej staram się równoważyć ocenę względem „Smoleńska”, pokazując jego zarówno te złe, jak i dobre strony. Chociaż podkreślam, że naprawdę daleko mu do miana dzieła i raczej niesie ze sobą więcej rozczarowania niż satysfakcji. Nie uprawiam więc politycznej agitki, propagandy ani niczego w tym stylu. Chociaż wiem, że znajdą się tacy, którzy i tak mi to zarzucą. Wbrew więc sporej części ludzi (większości?), mimo wszystko, uważam, że film warto/należy/można* (*niepotrzebne skreślić) obejrzeć z kilku powodów: 1) bo jest pierwszą fabularną wizją tego, co wydarzyło się 10 kwietnia 2010 roku pod Smoleńskiem; 2) bo ten film tak naprawdę mówi w pierwszej kolejności o medialnej manipulacji, której uległo sporo osób – włącznie z samymi ludźmi związanymi z mediami; a ci, którzy tak obrzucają błotem ten film, nie dostrzegają tego – przynajmniej nie mówią i nie piszą o tym; i 3) bo „Smoleńsk” daje do myślenia; wręcz łopatologicznie informuje o niezaprzeczalnych faktach, które były znane te 6 lat temu, a dzisiaj jeszcze głośniej mówi się o nich (o takich OCZYWISTYCH, do których podchodzi się nawet na tzw. „chłopski rozum”), natomiast niektórzy albo są ślepi i głusi, że ich nie dostrzegają, albo po prostu nie chcą ich dostrzec.
Dlatego, biorąc to wszystko pod uwagę, uważam, że zanim cokolwiek powie się lub napisze o „Smoleńsku”, byłoby dobrze go najpierw uważnie obejrzeć. Najlepiej, o ile to jeszcze możliwe, bez żadnego nastawiania się. Bo tylko wtedy ma się pełne prawo do jego krytykowania. Ale to jak ze wszystkim.
Portal resinet.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy i wypowiedzi zamieszczanych przez internautów. Osoby zamieszczające wypowiedzi naruszające prawo lub prawem chronione dobra osób trzecich mogą ponieść z tego tytułu odpowiedzialność karną lub cywilną.
Drogi użytkowniku! Trafiłeś na archiwalną wersję działu kinowego. Filmowe newsy, bieżący repertuar kin oraz filmotekę znajdziesz w nowej odsłonie serwisu.