Opis: Był ponury i ekscentryczny. Chorował na epilepsję. Miał w sobie wielkie pokłady nienawiści i ogromną potrzebę sławy. Miał też dwie kobiety – żonę i kochankę. Nie umiał wybrać żadnej z nich. Wybrał śmierć.
Ian Curtis – wokalista genialnej grupy Joy Division.
To właśnie o nim nakręcił swój pierwszy film Anton Corbijn, reżyser legendarnych teledysków grup U2, Depeche Mode czy Nirwany, fotograf gwiazd. Holender, który przybył do Anglii w 1979 roku z płytą Joy Division „Unknown Pleasures” pod pachą i z postanowieniem, że szybko pozna swoich idoli.
Film Corbijna nie jest grupowym portretem Joy Division. Jest mroczną opowieścią o egzystencjalnych udrękach Iana Curtisa. Reżyser stara się odmitologizować postać wokalisty legendarnej kapeli i pokazać człowieka uwikłanego w świat, w którym sobie nie radzi. Kanwą tej historii jest autobiograficzna książka żony Curtisa - Deborah. Zapewne dlatego Corbijn z muzyki robi istotne, ale jednak tło opowieści, koncentrując się raczej na emocjach bohatera, jego rozterkach, lękach. Oglądamy dramat człowieka, któremu wszystko się wymyka, który traci grunt pod nogami. Nie potrafi odnaleźć się w roli ojca i męża. Ucieka od tego, czemu nie potrafi sprostać, w ramiona innej kobiety. Ale narastające poczucie winy, coraz częstsze ataki epilepsji oraz pogłębiająca się depresja powodują, że nie jest w stanie żyć. Corbijn pokazuje trudne momenty z życia Curtisa, a rewelacyjna kreacja Sama Rileya powoduje, że całkowicie wierzymy w tę postać.
Film spodobał się żyjącym członkom zespołu, którzy nagrali do niego ścieżkę dźwiękową. Docenili wspaniałe, utrzymane w zimnej tonacji, czarno-białe zdjęcia. Po projekcji perkusista Stephen Morris mówił: „Ten film jest bardzo dobry. Anton wykonał kawał świetnej roboty. Nie jest łatwo jednak oglądać historię, której się było częścią”. Wtórował mu basista Peter Hook: „Cały czas nie mogłem uwolnić się od myśli, że przecież ja to wszystko przeżyłem”. |